środa, 10 sierpnia 2016

Księga II - Rozdział I: Powrót przeszłości

Jack

Odpocznę i prześpię się z tym problemem. 
Właśnie to powiedziałem sobie, kiedy przebudziłem się po wizycie w podświadomości Jonathana. No ale jak tu spać, kiedy masz świadomość, że twoja najlepsza przyjaciółka przeskrobała coś naprawdę poważnego i musisz ją ratować? Plus było mi za gorąco.
Wiedziałem, że Elsa zazwyczaj wstaje bardzo wcześnie, dlatego zwlokłem się z łóżka, wciąż błądząc między strachem a ekscytacją. Treść listu była naprawdę... dziwna. I szczegółowa. 
Ciekawe, jak mogłem zapamiętać coś takiego, skoro po kilku sekundach nie wiem, po co przyszedłem do kuchni. 
— A ty co tak wcześnie? — Elsa spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, kiedy pojawiłem się w pałacowej kuchni. Była ona jedną z tych mniejszych, zbudowanych po to, aby onie rodziny panujące miały gdzie spotykać się na śniadania.  Wystawna jadalnia raczej nie za bardzo się do tego nadawała. 
— Nie mogłem spać — wymamrotałem, szukając po szafkach płatków kukurydzianych. Po co nam w ogóle potrzebne tyle kaszy, co? 
— Jest zdecydowanie za gorąco, nawet jak na lato w Arendelle. 
Zalałem płatki mlekiem. Elsa nie zachowywała się dziwnie. Wręcz przeciwnie – jak zwykle zjadła na śniadanie omleta z dżemem truskawkowym, popijając go gorącą czekoladą. Jak udawało jej się po tym nie zwymiotować na Proroka Codziennego, którego w tej chwili czytała? O tym nie miałem zielonego pojęcia. 
Śniadanie upłynęło nam w ciszy, przerywanej krótkimi pytaniami i równie szybkimi odpowiedziami. 
— Chyba zrobię sobie jeszcze jedną — mruknęła Elsa, podnosząc się i wyjmując czekoladę z szuflady. Wyjęła deskę i posiekała ją nożem, następnie wrzucając do garnka. Włączyła pod nim gaz i z powrotem usiadła. Już miałem zapytać ją o to, czy aby na pewno nie będzie jej niedobrze, gdy usłyszałem szybkie, coraz głośniejsze kroki. 
— A co wy tak wcześnie? — Richard wbiegł do kuchni, łapiąc po drodze czekoladowego croissanta. Mimo tak wczesnej pory był już całkowicie ubrany w garnitur, a pod pachą niósł granatową teczkę. — Macie wakacje, korzystajcie z tego. 
— Gdzie idziesz? 
— Do ministerstwa. Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów znów się czegoś uczepił. Miłego dnia! — zawołał, po czym szybko się oddalił. 
— Czego Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów chce od twojego taty?
Elsa spuściła głowę i wstała, żeby zacząć mieszać roztopioną już czekoladę. 
— Nie chodzi o niego, tylko o mnie. 
Uniosłem brew do góry. Z tego co wiedziałem, to moja przyjaciółka raczej nie złamała prawa.
— Niby co zrobiłaś, że Ministerstwo się wkurzyło?
Elsa nie odpowiedziała od razu. Spokojnie dolała mleka do garnka, znów wymieszała i przelała wszystko do kubka. 
— Chodzi im o moje moce. Uważają, że... — wzięła głęboki oddech — Uważają, że są niebezpieczne. 
Wstawanie tak wcześnie naprawdę mi nie służyło. Dopiero po kilku sekundach, jeśli nie minutach, zdałem sobie sprawę, o co chodziło mojej przyjaciółce. 

Ministerstwo uważa ją za niebezpieczną.

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Elsa przez przypadek strąciła kubek, plamiąc sobie koszulkę. 

Dokładnie jak w liście. 

— Pójdę się przebrać — powiedziała szybko i zanim zdążyłem zareagować, jej już nie było. 
Przysięgam, że zaczynam się robić jakiś ułomny. 
Zły na siebie z powrotem powlokłem się do pokoju. Pięć minut drzemki nie powinno mi zaszkodzić. 

***

Dziwnym trafem pięć minut zamieniło się w pięć godzin i z łóżka zwlokłem się dopiero po jedenastej, kiedy wszyscy już dawno byli na nogach. 
— A gdzie Elsa? — spytałem, już całkowicie ogarnięty i wybudzony. Anka i Emma leżały w naszym salonie, oglądając jakieś dziwne bajki i jedząc lody. 
— Została w domu, bo jej gorąco i ma migrenę. Poza tym boli ją brzuch, bo wypiła za dużo gorącej czekolady. 

A nie mówiłem? 

— Richard wrócił już z Ministerstwa? 
Anka nagle spięła się i spojrzała na mnie niepewnie.
— Jest w gabinecie z twoim tatą. 
Pokiwałem głową i skierowałem się do zamku. Richard na pewno wiedział coś na temat opinii Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów na temat mocy Elsy.
Po kilku chwilach byłem już przed dębowymi drzwiami, ale nawet nie musiałem pytać o położenie mojej przyjaciółki. 
— Jeśli niczego nie zrobimy, wezmą ją na przesłuchanie! — krzyczał Richard — A potem jedyne, co jej pozostanie, to cela w Azkabanie! 
— Na pewno jest coś, co można zrobić — tata powiedział spokojnie. — Przecież nie mają na nią żadnych dowodów. 
— Mają pełno świadków! Cały Hogwart widział, co zrobiła z koszmarami! Przecież to nic dziwnego, że uznali ją za niebezpieczną. Nic nam nie pozostaje, jak tylko czekać na sowę z terminem przesłuchania. 
Wzdrygnąłem się i odszedłem w stronę pałacowej kuchni. Nie miałem ochoty tego słuchać. Nic dziwnego, że Elsa była zdenerwowana, skoro ludzie chcieli ją przesłuchać i być może wsadzić do więzienia. Tylko że przecież ona nie była niczemu winna. Przecież nie prosiła się o moce.
Zawróciłem i wyszedłem z pałacu prosto na dziedziniec. Czas odwiedzić Elsę.


Jonathan

Posiadanie własnego koszmarnego konia miało naprawdę wiele korzyści. Jedną z nich było swobodne przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Oczywiście latając, bo deportacja i aportacja nie były moją mocną stroną. 
Wiatr smagał mi włosy, kiedy zanurkowałem z Ciemnym w gąszcz lasów iglastych na północnym krańcu Arendelle. 
Czy ty na serio masz takiego fioła na punkcie tej dziewczyny, że musimy teraz do niej lecieć?
— Przecież ty też ją lubisz — odpowiedziałem zirytowanemu głosowi Ciemnego w mojej głowie. 

Ja ją lubię, a nie wykorzystuję do znalezienia swojej byłej.
— Zamknij się. 

        Oho, czuły punkt, co?

Nie odpowiedziałem mojemu koszmarnemu (dosłownie i w przenośni) koniowi i po prostu skierowałem go do pałacu. Zatoczyliśmy nad nim koło i przysiedliśmy na dachu. Stąd idealnie było widać zachodzące słońce odbijające się w tafli morza. 
— Całkiem niezły widoczek. 
Podskoczyłem na dźwięk głosu Jacka. Zsiadłem z konia i spojrzałem na rozpromienionego chłopaka. Najwyraźniej wszystko szło po naszej myśli. 
— I co z Elsą? 
— Jakoś udało mi się ja przekonać, żeby nie siedziała cały czas w pokoju. Było dość... ciężko. Poza tym — nagle jego wyraz twarzy zmienił się i Jack najwyraźniej był zdenerwowany — jej ojciec był dzisiaj rano w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów. Prawdopodobnie będzie przesłuchiwana, a potem... — urwał, patrząc na mnie znacząco. 

Azkaban. Dementorzy. 

Wzdrygnąłem się na samą myśl o tych kreaturach. Oślizgłe, długie ręce, kaptury na głowach, długie powłóczyste szaty. Od samego patrzenia dostawało się depresji, nie mówiąc już o sytuacjach, w których się zbliżają. Wysysanie duszy musiało być naprawdę okropne. 
— Elsa o tym wie? 
Frost kiwnął głową. Nie, żebym się tego nie spodziewał. Podejrzewam, że mój list był bardziej szczegółowy od jego. 
Wyrzuty sumienia znów wróciły, ale szybko je zagłuszyłem. Musiałem im pozwolić na jej przesłuchanie. 
— Może uda mi się wymyślić coś, co jej pomoże — skłamałem. 

Przysięgam, jestem najgorszym człowiekiem na tej ziemi. 

Jack popatrzył na mnie z wdzięcznością. W tamtym momencie poczucie winy było tak silne, że o mało co nie wyjawiłem mu prawdy. 
— Jutro przyjeżdża do nas ta sławna skrzypaczka. 
— Kto? Lindsey Stirling? — uniosłem brew. Z tego co się orientowałem, to raczej nie planowała koncertu w Arendelle. 
— Kto? Nie. Jakaś Isabella Schoch czy coś. 
Serce zabiło mi szybciej. To niemożliwe, żeby ona pojawiła się w Arendelle. Stella nie bawiła się w takie rzeczy. 
Moje myśli pędziły jak szalone, a serce biło tak szybko, że aż bolały mnie żebra. Kiedy żegnałem się z Jackiem, ścisnąłem kolanami boki Ciemnego, nakazując mu tym samym ruszać. 

Mamy teraz szansę ją odnaleźć, nie? 

— Nie możemy tak po prostu pójść za Stellą. Jest za dobra na podchody. Poza tym mogła przecież uciec z obozu. Mogli się rozdzielić. Nie wiadomo, czy jest z Charlotte.
Chciałeś powiedzieć, że nie wiesz, czy jest tam Alice, tak?

— Ugh, zamknij się.

Poczucie winy, tak?

Znów nie odpowiedziałem Ciemnemu. Lecieliśmy w stronę Lodowego Wierchu, który górował nad miastem. Nadal był pokryty śniegiem, ale wątpiłem, aby Ciemnemu to przeszkadzało. A mnie nic nie będzie, jeśli raz na jakiś czas się przeziębię. 
Uwielbiałem, kiedy wiatr przeczesywał mi włosy. Odruchowo spojrzałem w dół i zobaczyłem wieżę zegarową, na której lada chwila miał zabić dzwon. To cud, że utrzymała się w tak dobrym stanie przez siedemset lat. 
A ja przez ten czas nauczyłem się jednego: na żadnym zegarze nie znajdę wskazówek do życia. 

***

W zasadzie obudziłem się wraz z pierwszymi promieniami słońca, gotowy na dzisiejsze potencjalne spotkanie ze Stellą. To, że na jej koncercie będzie mnóstwo ludzi, miałem jak w banku. Skrzypce Stelli nie tylko potrafiły niszczyć betonowe mury za pomocą fali dźwiękowych. Przyciągnie ludzi muzyką było dla niej równie łatwe jak oddychanie, dlatego jej moc była niebezpieczna. 
Stanąłem na nogi i przeciągnąłem się. Dobrze, że w górach była jeszcze jakaś gospoda. Przynajmniej mogłem się wyspać. 
Szturchnąłem nogą Ciemnego, który nadal spał. 

Człowieku, czy ty wiesz, że konie też muszą spać?

— Jesteś koszmarem. Złe sny nie mogą spać, to jest bez sensu. 

Sam jesteś bez sensu. 

Przewróciłem oczami na oburzony tom Ciemnego, który powoli się podnosił. Po chwili był już gotowy do drogi, dlatego bez wahania wsiadłem na niego i ścisnąłem boki. Na moje polecenie Ciemny uniósł się w powietrze i bez problemu zanurkował w dół. Tym razem wolałem poruszać się po stałym lądzie, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. W zasadzie i tak już to robiłem. W końcu który koń miał tak pomarańczowe ślepia jak Ciemny?

Jak ci coś nie pasuje, to znajdź sobie kogoś innego, Johnny. 

Przysięgam, to najbardziej obrażalskie zwierze, jakie miałem okazję spotkać, włączając w to Zająca Wielkanocnego. A pobicie tego przerośniętego kangura było naprawdę ciężkie, uwierzcie mi. 
Trzy godziny sprzeczania się z koszmarem, poruszania się w cieniu i unikania ludzi byliśmy już na miejscu. Koncert Stelli miał odbyć się na głównym placu w parku, chociaż szczerze wątpiłem, że uda się tam pomieścić więcej niż trzy tysiące ludzi. A to było minimum, które spodziewałem się ujrzeć, bo w końcu bilety były darmowe. 
Stałem razem z Ciemnym w cieniu, jaki dawały drzewa w rzadziej uczęszczanej części parku. Mogłem spokojnie obserwować przechodzących ludzi i szukać wśród nich Stelli. Lub Alice, Charlotte, Sama czy kogokolwiek z obozu, kto doprowadziłby mnie do celu. 
— Już jestem — wydyszał Jack, dobiegając na miejsce naszego spotkania. 
— Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś polecieć, prawda? — wyszczerzyłem do niego zęby. Z jakiegoś nieznanego mi powodu w jego towarzystwie czułem się jakby... bardziej rozluźniony? Najwyraźniej nie bez powodu nazywany był Strażnikiem Zabawy. 
— Widziałeś już Stellę?
Chłopak nachmurzył się i kiwnął głową. 
— Nie zostawiłeś jej samej, prawda? 
— Eee... pewnie, że nie. Jest z Thomasem. 
— Kto to? 
Jack spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Dobra, może przybrałem trochę za ostry ton. Ale jedno niedociągnięcie mogło zrujnować cały mój plan. 
— Mój przyjaciel. On... Właściwie, to on też dostał list.
Po kilku sekundach dotarł do mnie sens słów Jacka. 
— Jak to: dostał list?!
— Normalnie, wczoraj go o to zapytałem. Na początku nie chciał o niczym mi powiedzieć, ale w końcu się przyznał. 
— I ten list jest od niego z przeszłości? 
Jack zmieszał się. 
— No... właściwie tego to nie wiem. Z góry założyłem, że tak.
Powstrzymałem się od walnięcia otwartą dłonią w czoło i zamiast tego głośno westchnąłem.
Jeśli to był ten Thomas, to z automatu moje zadnie było dziesięć razy bardziej utrudnione. No, chyba, że to był list od niego samego – wtedy było dobrze. 
— Będzie na koncercie?
Frost skinął głową, a ja powoli zacząłem przygotowywać sobie plan działania.


***

Równo o ósmej wieczorem, kiedy już powoli zaczęło się ściemniać, na placu głównym rozległy się krzyki zachwytu, zabłysły różnokolorowe światła, a ja razem z Ciemnym ukryłem się wśród fioletowych kwiatów ogromnej wisterii. Idealnie mnie maskowały, a ja mogłem zobaczyć scenę, na którą właśnie wychodziła Stella. 
Na widok jej długich, niebieskich włosów, mało co nie dostałem ataku serca. Była teraz może o dwa lata starsza od Elsy, co było równoznaczne z tym, że Charlotte zdjęła barierę czasową. Licząc w ten sposób, Alice miała czternaście lat, tyle ile teraz Elsa. 
A potem Stella zaczęła grać na skrzypcach. Ledwo powstrzymywałem się, aby nie podejść bliżej sceny, tak silnie rozwinęła swoją moc. Poza tym grała naprawdę świetnie. Aż się chciało trząść biodrem. 

Błagam, zacznij zachowywać się normalnie. 

Cholera, Ciemny miał rację. Ja rzeczywiście zaczynałem się kołysać w rytm muzyki. Na szczęście znajdowałem się na tyle daleko, że moce Stelli słabiej na mnie oddziaływały. Zastanawiałem się, jak poradzi sobie Jack, który był za kulisami, razem z resztą rodziny królewskiej. A to oznaczało również Elsę, z którą koleżanka z obozu mogła porozmawiać w każdej chwili. 
Cierpliwie czekałem na koniec występu, patrząc na coraz liczniejszy tłum. W całym parku kotłowali się ludzie, starając przepchać się bliżej sceny. Kolejne minuty powoli upływały, a ja przyłapywałem się na wyszukiwaniu w tłumie Alice. Nawet wydawało mi się, że widziałem ją ze dwa czy trzy razy, ale było to tylko przewidzenie.
Trzy godziny później Stella ukłoniła się i weszła za kulisy. Ludzie wyglądali, jakby nagle przebudzili się z transu, ale nadal klaskali. Powoli zaczęli rozchodzić się w różnych kierunkach, a ja czekałem na moją szansę. Zsiadłem z Ciemnego i postarałem się wtopić w cień. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, jak wtapiam się w ciemność. Powoli stawałem się jednością z mrokiem, z moją ciemniejszą stroną. 
Otwarłem oczy i spojrzałem na moje ręce. Były ciemne i rozmyte. Świetnie. 
— Zostań tutaj, zagwiżdżę, kiedy będę cię potrzebował.
Koszmar zarżał, jakby chciał dodać mi otuchy. 
Cienie ludzi, sceny i innych różnych przedmiotów – tym właśnie byłem, kiedy prześlizgiwałem się za kulisy. 
— Bardzo dziękuję, wasza wysokość — Stella ukłoniła się przed tatą Elsy. 
— Och, nie ma za co — machnął ręką, uśmiechając się szeroko. On nadal był pod wpływem mocy Stelli. Tak długo, jak trzymała skrzypce, tak długo mogła robić z oczarowanymi ludźmi, co chciała. Pod pewnymi względami była gorsza niż Brian. Popatrzyłem po zebranych. Najwyraźniej tylko Jack zachował trzeźwość umysłu. 
— Thomas, może pokazałbyś naszej artystce park? — Jack szturchnął jakiegoś chłopaka. Przesunąłem się w cieniu, żeby lepiej go widzieć. I wtedy o mało co nie wyszedłem z bezpiecznego miejsca. 
Cholera jasna. 

Teraz już wiedziałem, że cały mój plan weźmie w łeb, jeśli nie sprowadzę tu Dresiarza. O Merlinie, a mogło być tak pięknie. 
— Wolałabym towarzystwo dziewczyny, jeśli to nie byłby kłopot. Może ty zechciałabyś? — wskazała głową na Elsę. 
— Przykro nam, ale księżniczka Elsa ma jeszcze bardzo dużo pracy. Nie sądzę, aby miała czas panią oprowadzać — Jack zmarszczył brwi. Zuch chłopak. 
— Zajmie to tylko chwileczkę 
— Chyba pani słyszała, prawda? — warknął Thomas. 
Przypadkiem Stella przesunęła smyczkiem po strunie, wydając niezbyt przyjemny dźwięk. 
— Och. Dobrze, przepraszam — spojrzała na oboje chłopaków ze zdenerwowaniem. — Nie sądziłam, że księżniczka ma aż tyle pilnych spraw, by nie mogła odprowadzić swojego gościa — dodała ostro i widziałem, że Jack się zmieszał. Już miał jej coś odpowiedzieć, ale przerwały mu ciężkie kroki.
— Panie, pożar! Szybko, uciekać! 
Moje serce przyspieszyło i na ułamek sekundy wróciłem do fałszywego dźwięku struny. To nie był przypadek, tylko ostrzeżenie. Sygnał. 
Dla Alice. 
Prześlizgiwałem się dalej i widziałem już płomienie na jednym z drzew, które rozprzestrzeniały się na scenę. A przynajmniej tak mi się wydawało. 
— Chodź! Teraz nic nie zdziałamy! — Stella wybiegła prosto przed krąg ognia. Dopiero teraz zobaczyłem stojącą w nim dziewczynę, z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby chciała trzymać ogień z daleka. Czarne jak smoła włosy opadały jej na plecy, a z rąk wylatywały iskierki. 
Serce przystanęło mi na chwilę, a potem zrobiłem coś bardzo, bardzo głupiego. 
Kiedy Alice wyszła z kręgu i opuszczała ręce w dół, chcąc przygasić ogień, ja wyskoczyłem z mroku i pobiegłem w jej stronę, krzycząc jej imię. Miałem wrażenie, że cały ból towarzyszący mi kiedy widziałem ją po raz ostatni wraca do mnie, a ja nie potrafię go powstrzymać. 
Zanim się obejrzałem, Stella pochwyciła gorącą dłoń Alice, nie zważając na to, że się poparzy. Moja była dziewczyna odwróciła do mnie głowę, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. Świat przystanął na ułamek sekundy, aby potem legnąć w gruzach. 
Stella ciągnęła Alice w kierunku jednego z drzew, obdartego z kory. I chociaż tamta się wyrywała, to skrzypaczka nie ustępowała. Byłem coraz bliżej nich. 
— Stella, błagam cię, zaczekaj! — usłyszałem krzyk Alice. Jej głos był nabrzmiały od łez, a ja znów poczułem się jak ostatni śmieć. 
I kiedy już byłem tak blisko, że mogłem chwycić ją za rękę, one zniknęły. Nie było ich. Tak po prostu. 


***

Nie mam pojęcia, jak długo stałem przed drzewem, starając się nie rozbeczeć. Nie wzywałem Ciemnego, bo wolałem, żeby nie widział swojego pana w tak żałosnej sytuacji. Po chwili znów stałem się cieniem, tylko po to, aby przestać już mrugać oczami i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. 
Kilka dni szwendałem się po okolicy, mając gdzieś głupi list z przeszłości i ratowanie Elsy. Alice odeszła – tylko to mój mózg potrafił rejestrować pomiędzy upływającymi minutami. W końcu, po kilku dniach, otrząsnąłem się, a kiedy wyszedłem z ukrycia, Ciemny jak na zawołanie znowu pojawił się przy mnie. To był jeden z nielicznych momentów, w których zaczynałem się przekonywać, że zwierzęta są odrobinę lepsze od ludzi. Nawet te koszmarne. 
— Lecimy na Lodowy Wierch. Będziemy potrzebowali pomocy od Dresiarza.

On da radę przylecieć tu z Japonii?

— Nie mam zielonego pojęcia. Miejmy jednak nadzieję, że nadal ma mało wierzących i za pięć jenów wyszoruje nawet publiczne toalety. 

Po co nam pomoc jakiegoś niewyrobionego bóstwa w dresach? Przecież on wygląda jak bezdomny!

— Ma ważne informacje. A przy okazji będzie nam pomagał, jeśli chce dostać kasę. 

W barze pod Lodowym Wierchem zacząłem przeszukiwać moje pieniądze w poszukiwaniu pięciu jenów. Kiecy wreszcie je znalazłem, zastanowiłem się, jak mam przywołać Dresiarza. Wyrzuciłem więc pięć jenów w górę, krzycząc przy tym głośno.
 — Potrzebuję pomocy!
 I już po pięciu sekundach miałem to, co chciałem: bóstwo w dresach i białej chuście zawiązanej pod szyją.



***

Nie wierzę, że udało mi się skończyć ten rozdział. W każdym razie dla mnie wakacje już się skończyły (przyswajanie mapy politycznej na serio ciężko mi przychodzi), więc dlaczego by nie wstawić?
Alice i Jonathan. Jejku, shippuję *.* W dodatku Jonathan zna Lindsey Stirling, do czego to już dochodzi. 
W następnym rozdziale jedna z moich ulubionych postaci. Będzie może pod koniec sierpnia (rozdział, nie postać), więc czekajcie cierpliwie. 
Pozdrawiam!
Kasia

PS. Dlaczego to mi przypomina Jacka?
(nie oglądajcie na pełnym ekranie bo Blogger zjadł jakość ;_;)



2 komentarze:

  1. YATO!!!!!!!
    Przyznam, że Dresiarz z dużej litery idealnie do niego pasuje.
    Wiesz co? Jeżeli dostanę więcej informacji na temat tego co się działo między Jonathanem i Alice, to chyba też zacznę ich shippować.
    Druga część tego bloga to naprawdę arcydzieło - pierwsza była taka... mniej barwna. Tutaj widzę wszystko jak na filmie i naprawdę robi to wrażenie. Ta scena, kiedy Jonathan biegnie w stronę Alice... T^T piękne.
    Weny!
    Ireth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też go uwielbiam. W zasadzie miał się pojawić w Księdze IV, ale tam będzie jeszcze jedno bóstwo, więc no.
      Alice i Jonathan to jest taki super ship, serio. Gdybyś wiedziała, to, co ja, to pewnie też byś ich na siłę swatała.
      Dzięki ^^ W zasadzie ciągle się uczę i mam nadzieję, że kolejne rozdziały napisane przeze mnie będą coraz to lepsze.
      Jak nazywałby się ship Jonathana i Alice? Jalice? Anathan? XD

      Usuń

Siva Internetowy Spis