wtorek, 23 sierpnia 2016

Księga II - Rozdział II: Wyrok

Jack

     Po wybuchu pożaru, który zresztą dość szybko ugaszono, nie widziałem więcej Jonathana. Próbowałem spotkać się z nim w podświadomości, ale słabo mi to wychodziło i byłem po prostu zmęczony. 
Chociaż pewnie i tak nie dałbym rady zasnąć. Na pewno nie po tym, czego dowiedziałem się od Thomasa. 
Tak jak było napisane w liście, spotkałem go późnym wieczorem w salonie. Nie od razu do niego podszedłem. Przez jakieś dziesięć minut stałem tam i brałem głębokie wdechy, co chwila powtarzając sobie „dasz radę!”. Nic nie mogłem poradzić na to, że trzęsły mi się ręce, a serce miało wyskoczyć z piersi. Kiedy usiadłem na kanapie obok zagapionego w trzaskający ogień Thomasa, ten nagle zdecydował się ocknąć i gwałtownie podnieść. Zdążyłem chwycić go za rękę i ponownie usadzić na kanapie. Kiedy zapytałem go, co takiego się stało, mój przyjaciel jedynie zmarszczył brwi i odwrócił głowę, głośno wdychając. Po chwili jednak zaczął grzebać w kieszeni i wyciągnął z niej świstek papieru. Podał mi go bez słowa, a ja rozłożyłem złożony na pół świstek papieru. 

Drogi Edmundzie Bellu!

Nie mam zielonego pojęcia, co mogło spowodować ten wypadek. Jednego jestem jednak pewien: Twój najstarszy syn nie jest zwykłym człowiekiem, co daje mi odpowiedzi na kilka pytań. Wiele mam jeszcze niewiadomych i nie potrafię powiedzieć, dlaczego jest taki, jaki jest. Myślę, że znalezienie jego prawdziwych rodziców wyjaśniłoby parę spraw. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego jeszcze  tego nie zrobiłeś, ale nie powinieneś zwlekać. 

Twój oddany doradca 

Tywin Leander


Jeszcze raz przeczytałem list. I kolejny, i kolejny i jeszcze raz, żeby upewnić się, że mój wzrok nie szwankuje.
— Wiedzieliście? Któreś z was musiało przecież wiedzieć, prawda? — warknął Thomas, wyciągając do mnie rękę i zabierając papier. 
— Nie — odpowiedziałem zdziwiony. — Przysięgam, że nie mieliśmy o niczym pojęcia. 
Thomas nie odpowiedział, po prostu patrzył na mnie, jakby chciał się dowiedzieć, czy mówię prawdę. W końcu uśmiechnął się kpiąco i westchnął:
— No jasne. W końcu nie jestem Elsą. 
Okej, teraz zaczynało robić się nieprzyjemnie.
— Niby o co ci chodzi?
— O nic. Tak jakby bronienie Elsy przed nią samą dawało jakąś gwarancję bezpieczeństwa. Spojrzałem na Thomasa poirytowany. Co on mógł wiedzieć o Elsie? Co on w ogóle mógł wiedzieć?
— Czy ty sugerujesz, że on jest niebezpieczna?
Thomas zaśmiał się gorzko. 
— Ja nie sugeruję. Ja ci to uświadamiam, Jack. Naprawdę sądzisz, że jeśli nad tym nie zapanuje, to nikogo nie skrzywdzi?
— Co? O czym ty w ogóle mówisz? — warknąłem na niego. Jeśli chciał, to ja mogłem mu pokazać co się stanie, kiedy stracę nad sobą panowanie. 
— O tym, że jeśli nie zagrażałaby nikomu, to ministerstwo nie traciłoby na nią czasu. To durne przesłuchanie ma na celu albo ukaranie jej, albo zaplanowanie czegoś z użyciem jej mocy. Jak by nie nie było i tak zaszkodzi to jej, nie Ministerstwu.
Patrzyłem na Thomasa w osłupieniu. I powoli docierało do mnie, że ma rację.  W końcu w pewien sposób Elsa rzeczywiście mogła być zagrożeniem. Właściwie to przecież nie bez powodu rodzice usunęli jej wspomnienia. Przecież gdyby wszystko było dobrze, na pewno nie zrobiliby czegoś takiego. 
No właśnie. Gdyby było dobrze. 
— Skąd wiesz to wszystko?
— W czasie gdy ty pławiłeś się w sławie ścigającego, ja podsłuchałem to i owo. Po tym, co Elsa zrobiła z koszmarami myślałem, że będziesz miał chociaż odrobinę rozumu, żeby się rozejrzeć. Wystarczyło tylko podkraść się pod gabinet dyrektora i już byś wiedział, że Elsa będzie przesłuchiwana. 
Poczułem się jak ostatni idiota. Przypomniało mi się, że przecież kiedy jej rodzice zostali wezwani, to dziewczyna uciekła z gabinetu profesora Kenvetcha. A przecież on musiał powiedzieć Richardowi o przesłuchaniu. 
Przysięgam, nigdy nie czułem się tak głupio. 
— W każdym razie niedługo przekonamy się, czego Ministerstwo Magii może chcieć od Elsy. A wtedy nie będzie już tak kolorowo — Thomas ziewnął przeciągle. — Późno już. Branoc, Jack. 
I tak po prostu mnie zostawił, żebym poczuł się jeszcze gorzej. A ja stopniowo przetwarzałem to, co od niego usłyszałem. I jednego byłem pewien. 
Jesteśmy całkiem blisko wojny. 
        Pojawienie się Stelli w Arendelle tylko pogorszyło sytuację. W dodatku była z nią Alice, czego byłem prawie pewien po zbadaniu przyczyn pożaru. Nadzorcy stwierdzili, że nie znaleźli żadnego konkretnego powodu zapalenia się sceny. Po prostu było puf! i nagle ogień się rozprzestrzenił. Nikt w pożarze nie zginął. Podpalacz nie dałby rady uciec. Nie dałby rady, chyba że ogień nie mógł zrobić mu krzywdy.
Kogo mogła to być sprawka, jak nie Alice?
Ugh, gdzie jest Jonathan, kiedy go potrzebuję?!


Jonathan

Wpatrywałem się w bóstwo w czarnych dresach, które nerwowo poprawiało białą chustę zawiązaną pod szyją i wpatrywało się we mnie z dezorientowaniem. 
— Żartujesz, prawda? — odezwałem się, na co Yato tylko prychnął. — Przysięgam, że kiedy widziałem cię po raz ostatni, to obiecywałeś mi, że zostaniesz najpopularniejszym z bogów, będziesz miał miliony wyznawców i własną świątynię. 
Chłopak obok niego zasłaniał usta ręką, starając się nie roześmiać. Yato popatrzył na niego zdenerwowany i dzieciak trochę się uspokoił. Na oko miał tyle samo lat co Jack, chociaż w przypadku Świętych Broni niczego nie można być pewnym. 
— Cały czas do tego dążę, głupku. 
Uśmiechnąłem się pod nosem. Przysięgam, przez te trzysta lat Yato nic się nie zmienił. 
— To twoja nowa Święta Broń? — wskazałem głową na chłopaka w rozpiętej zimowej kurtce i białej koszulce. Blond włosy miał potargane od wiatru, ale wyglądał na całkiem zadowolonego. O ile można być zadowolonym przy takim właścicielu jak Yato. 
— Uch tak, to jest Yukine. Możemy przejść do konkretów? Tu jest zimno — mruknął, nawet nie odpowiadając na moje pytanie.
— Nie. Tylko tutaj mamy pewność, że nikt nas nie podsłucha. 
Z daleka usłyszałem głośne krakanie i wyciągnąłem rękę, na której usiadł kruk zrobiony z koszmarów. Na razie wolałem mieć Ciemnego przy sobie, więc lepiej, żeby Jacka przyprowadził ptak. 
Po chwili obok mnie już stał Frost, przypatrując się Yato i jego świętej broni. 
— I co?
— I nic, bałwanie. Yato i Yukine pomogą śledzić nam Elsę — zadowolony spojrzałem na bóstwo, które teraz nagle się wzburzyło.
— Niby że co? 
— Podobno jesteś bogiem wojny, czy nie tak? — uśmiechnąłem się złośliwie. 
Yato prychnął i odrzucił z czoła swoje czarne włosy. 
— Przede wszystkim jestem bogiem fortuny.
— Chyba nieszczęścia — mruknął Yukine. 
— Bądź cicho — syknął Yato. 
Jack patrzył na nas zdezorientowany. Później wytłumaczę mu co i jak. Najpierw musiałem dogadać się z Yato. 
— Czyli co? Bierzesz tę robotę czy nie?
Chwila ciszy. 
— Pięć jenów.
Westchnąłem, podając mu monetę. Wsadził ją sobie do kieszeni, wyraźnie z siebie zadowolony. 
— Tylko śledzenie, bez żadnego zabijania? — upewnił się. 
— Co? O czym on mówi? — Jack spojrzał na mnie zdezorientowany. 
— O tym, że teraz jest naszym wspólnikiem. Masz zdjęcie Elsy?
Frost wyciągnął do mnie rękę. 
— Najlepsze, jakie znalazłem. 
Westchnąłem. Nie spodziewałem się, że Elsa nadal może trzymać nasze wspólne zdjęcie, które kiedyś zrobiła.  
— To ona.
— Ta dziewczyna w czarnych włosach? — Yato rzucił kąśliwie. 
Co za dureń. 
— Nie, ta druga — wskazałem palcem na szeroko uśmiechniętą Elsę. — Teraz ma piętnaście lat, ale prawie nic się nie zmieniła. 
— Coś jeszcze? 
— Powiedz mi, gdybyś zauważył coś podejrzanego. Coś bardziej podejrzanego, niż tworzenie śniegu znikąd.
— To będzie wymagało dodatkowej opłaty — Dresiarz wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął rękę po raz kolejny. Podałem mu kolejne pięć jenów. — Sekki! — zawołał, a Yukine przemienił się w długa katanę. Po chwili Yato zniknął w błysku światła. A ja zostałem sam na sam z Jackiem, który wpatrywał się we mnie z rozchylonymi ustami. 
— Najpierw może zejdźmy z Lodowego Wierchu. Tutaj na serio jest zimno. 

***


        — Czekaj — Jack pokręcił głową — chcesz mi powiedzieć, że ten gość to jakiś mityczny japoński bóg wojny i nieszczęścia?! Przecież on wygląda jak bezdomny! 
 Siedzieliśmy na całkiem rozłożystym drzewie, na terenie wydm. Nie było szans, aby ktokolwiek nas zauważył. 
        — Wiem — pokiwałem głową — Mimo wszystko swoją pracę wykonuje dobrze i to za całkiem niską cenę. 
 Zawahałem się przez chwilę. Zastanowiłem się, czy aby na pewno powinienem powiedzieć Jackowi o tym, kim jest — a raczej kiedyś był — Thomas. 
       — Dlaczego pytał się, czy musi zabijać Elsę?
       — Bo jest bogiem wojny. Na wojnie zazwyczaj zabija się przeciwników. 
Frost westchnął ciężko, obracając w rękach ten idiotyczny kijek. Musiał się czymś martwić. 
— Stało się coś? — poparzyłem na niego z ukosa. Ten dzieciak naprawdę miał dużo na głowie.
— Nic. Po prostu cała ta sprawa z Elsą jest dosyć... dziwna. Do tego to przesłuchanie. Ma się odbyć pojutrze. 
Cholera jasna. Całkiem o tym zapomniałem. Właściwie to powinienem się poprawić: nie chciałem tego zapamiętać. 
— Myślisz, że sobie poradzi? — ścisnęło mnie w gardle. 
— Musi — Jack westchnął głęboko. — A poza tym co mogłoby zrobić z nią Ministerstwo? Oprócz wsadzenia do Azkabanu?
Zmarszczyłem brwi. W zasadzie było coś jeszcze... chociaż wątpiłem, żeby można było wznowić to po blisko siedmiuset latach. Próba została przecież zakazana.
— Chyba nic — odpowiedziałem z wahaniem. Nagle ptak niespokojnie poruszający się w gnieździe wydał mi się bardzo interesujący. Wyglądało na to, że miał ranne skrzydło i nie mógł latać. 
— Już szósta — Jack chwycił pewniej kij w dłonie i uniósł się. — Według listu Elsa powinna teraz być w ogrodach za zamkiem. 
— Leć do niej — machnąłem ręką. Frost kiwnął głową i już go nie było. 
Zostałem sam razem z ciszą i wiatrem, zastanawiając się nad całą tą idiotyczną sytuacją. Znów spojrzałem na sąsiednią gałąź. Gniazdo było puste, a ptak leżał na ziemi ze skręconym karkiem. 
Jedyne co mi pozostało to zastanawiać się, czy skończę tak samo jak ten wróbel. 


Elsa

Po raz trzeci wygładziłam granatową spódnicę, którą na przesłuchanie przygotowała mi mama. Jak powiedziała mi z samego rana, pierwsze wrażenie może być bardzo ważne. 
Wszyscy, odkąd tylko dowiedzieli się, że będę przesłuchiwana, nagle zrobili się bardzo nerwowi. A przecież to było tylko przesłuchanie. Poza tym nie mogli zamknąć mnie w Azkabanie. To przecież niedorzeczne. 
I kogo ja próbuję oszukać takim nastawieniem? Prawie pewne jest to, że nie powiem ani słowa ze zdenerwowania. 
— Gotowa? — tata wszedł do kuchni, uśmiechając się do mnie krzepiąco. 
Skinęłam głową, dalej wpatrując się w owsiankę przygotowaną przez Ankę. Była trochę za gorąca, ale i tak nie potrafiłabym jej przełknąć. W taki dzień nawet gorąca czekolada nie była w stanie poprawić mi humoru. 
— Wracajcie szybko — mama ucałowała mnie w czoło, odwracając się szybko do taty. Próba ukrycia łez słabo jej wyszła. 
Anna i Daniel też życzyli mi powodzenia. Stali tak na progu domu, wpatrując się we mnie. 
Jakby widzieli mnie ostatni raz. Bo może tak właśnie było.
W milczeniu szłam za tatą. Żeby się deportować, musieliśmy najpierw wyjść poza obszar, na który zostały nałożone zaklęcia uniemożliwiające teleportację. Wystarczyło wejść na główny plac i znaleźć dogodne miejsce do zniknięcia. 
Było dość wcześnie i słońce dopiero wstawało. Ludzie nadal spali w domach lub wracali z barów.
Tata stwierdził, że najlepszym miejscem na deportację będzie dość ciemny zaułek, w którym nikt nie mógłby nas zauważyć i posądzić o czary. 
— Dasz sobie radę? — tata spojrzał na mnie z troską. 
— Jakoś muszę — uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że nie wyglądało to na tak sztuczne jak było. 
Wzięłam głęboki oddech. Po chwili usłyszałam głośny trzask. Poczułam, jak napiera na mnie nieznana siła i tracę oddech. Kiedy już myślałam, że się uduszę, ściskanie ustało, a ja o mały włos nie zwymiotowałam na białą koszulę. 
Kiedy już uspokoiłam oddech rozejrzałam się. 
Znajdowaliśmy się w ślepym zaułku, którego ściany pokrywało sprośne graffiti. Za nami znajdowały się stare drzwi, ledwo wiszące na rozciągniętych zawiasach.
— Idziemy? — tata położył mi rękę na ramieniu. Nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Bałam się, że wtedy naprawdę się rozpłaczę. Nie wiedziałam w jaki sposób moje moce jeszcze nie dały o sobie znać. 
Westchnęłam głośno. Tata pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z zaułka prosto na ulicę. Poczułam pierwsze krople deszczu na twarzy. Wydawało mi się, że nawet pogoda była dzisiaj przeciwko mnie. 
Ze zdenerwowania byłam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu prócz chodzenia i odliczania kroków dzielących mnie od zniszczonej budki telefonicznej. Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeden, dwa, trzy, cztery... 
Zanim się obejrzałam tata wciskał na tarczy telefonu numer. Sześć, dwa, cztery, cztery, dwa. 
Kabina budki ruszyła w dół, a mnie towarzyszyło przeświadczenie, że mijają godziny, zanim głos dyspozytorki rozległ się w kabinie. Drzwi kabiny się otworzyły, a ja wiedziałam, że z każdym krokiem jestem bliżej śmierci. 

Jonathan 

Siedziałem wtopiony w cień na drzewie w pałacowym ogrodzie. James, Margaret, Emily i Jack siedzieli jak struci, czekając na Elsę i jej ojca. Powinni już dawno być w domu, było już grubo po południu, a przecież przesłuchanie wyznaczono na siódmą rano. 
Jack ukradkiem odwrócił się do mnie i spojrzał w miejsce, gdzie siedziałem. Jak na razie tylko on wiedział, że tu jestem. A siedziałem na tej głupiej wierzbie już kilka dobrych godzin, starając się nie ruszać. Wierzcie lub nie, ale po dłuższym czasie naprawdę ma się dosyć. W dodatku gałęzie były dosyć wąskie i trudno było mi utrzymać równowagę, nawet jeśli opierałem się o konar.
  — Już są! — Anna wbiegła do ogrodu, dysząc. — Tata już tu idzie. 
Nadstawiłem uszu, starając się jednocześnie odrobinę wychylić w stronę siedzących do mnie tyłem osób. 
Po chwili zobaczyłem Richarda. Nie było z nimi Elsy, a jej ojciec wyglądał na zrozpaczonego. Usiadł obok Emily i przetarł twarz dłońmi. 
— I co? — James odezwał się jako pierwszy. 
— Powiedzieli... oni... oni wznowili — Wright wziął głęboki oddech, a ja wychyliłem się jeszcze bardziej, chwiejąc się. — Elsa ma dziesięć miesięcy na przygotowanie się do Próby. 
Minęła sekunda, zanim zrozumiałem, o czym mówi Richard. W następnej straciłem równowagę i w ostatniej chwili chwyciłem się gałęzi. 
Jack odwrócił się w moją stronę, a po jego minie wywnioskowałem, że jest czymś bardzo, ale to bardzo zdenerwowany. Spojrzałem w dół. Gdyby ktoś teraz spojrzał w moją stronę, zobaczyłby gościa machającego rozpaczliwie nogami i próbującego podciągnąć się na cienkiej gałązce wierzby, która miała za chwilę złamać się z trzaskiem.

Ciemny! Ciemny, do cholery, chodź tutaj!

Po części zaczynałem żałować, że zostawiłem mojego koszmarnego konia w lesie, każąc mu nie odchodzić daleko. Uznałem, że tylko by mnie zdenerwował. 

Ciemny, proszę, pomóż mi! Przepraszam, że nazwałem cię leniwym końskim zadem. Tylko chodź tutaj i mi pomóż!

Teraz Jack przypatrywał się tej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. Idiota. 
Usłyszałem złowrogi trzask i zanim się obejrzałem, już lądowałem na czymś twardym

Proszę zawsze pomaga. 

Odetchnąłem z ulgą. O jeden powód do zmartwień mniej. 
Teraz pozostało tylko rozpaczać i przygotowywać się psychicznie do śmierci Elsy, która niechybnie miała nastąpić za dziesięć miesięcy licząc od dzisiejszego dnia. 



***

Ostatnio spodobało mi się pisanie z perspektywy Jonathana, nie mam pojęcia dlaczego. W każdym razie w tym rozdziale jest pełno śmierci i dziwnych rzeczy.
Mam nadzieję, że wszyscy ogarnęli chociaż w małym stopniu Yato ;_;
A poza tym mam do Was pytanie: jak traktujecie ship Elsy i Jonathana? Czytałby ktoś, gdyby oboje byli w średniowieczu? W sensie wiecie, bez Hogwartu, Jonathan jako książę, jakieś wypadki czy coś?
Piszcie, bo nie wiem czy warto mi do końca wymyślać fabułę. 

Pozdrawiam!
Kasia

PS. Jeśli macie jakieś zdjęcia człowieka, które pasowałyby do Waszego wyobrażenia Jonathana (kolor oczu nieważny, włosów chyba też, może być z anime) to piszcie, błagam.

Jelsa z Frozen Fever dla atencji

4 komentarze:

  1. O jaaa <33 podoba mi się Twój szablon <33 co do Jonathana to myślę że bym czytała, ale najpierw muszę odrobić tego bloga :DD
    Zapraszam też do siebie: jack-frost-i-elsa.blogspot.com :D Blog podobny tematyką ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojacie nowa czytelniczka (chyba) *.*
      Szablon robiony przez moją przyjaciółkę, Sivę, z Internetowego Spisu. Ja sama dopiero zaczynam ogarniać całe te sprawy związane z grafiką :P
      Jelsowe blogi zawsze dobre :D Postaram się zajrzeć

      Usuń
  2. Yatogami!!! *^*
    ^^“
    Ja bym zrobiła tak: tutaj JonAlice, a na drugim blogu Jonathan-Elsa.
    W ogóle fajnie by było shippować z kimś Yato... można ze mną! XD
    Jeez, zaczynam się gubić w akcji... chyba przeczytam drugi tom od początku xd
    Weny!
    Ireth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yato można shipować tylko z Hiyori, no *.* Może chcesz być z Erenem czy coś? xD
      Właściwie to o Hiyori też będzie coś wspomniane, no bo Thomas i te wszystkie sprawy :P
      Jonalice to genialny ship <3 Tak samo jak Jelsa z Jonathanem :D
      Dziękuję :3

      Usuń

Siva Internetowy Spis