sobota, 24 września 2016

Księga II - Rozdział III: Błękitny Feniks

Jack

     Czytałem książki z własnej, nieprzymuszonej woli po raz pierwszy od jakichś... dwóch lat? Może i trochę dłużej. W każdym razie w pałacowej bibliotece było całkiem dużo pomocnych tytułów, które pomogłyby mi się zorientować, co zrobić, gdybym popadł w konflikt zbrojny z żabą. Żadnego słowa o Próbie.
     Co to w ogóle jest? Na czym polega? Jak bardzo na niebezpieczeństwo będzie narażona Elsa?              Wzdychając głośno po raz siedemdziesiąty drugi w ciągu godziny zamknąłem kolejny opasły tom. Najniebezpieczniejsze zwierzęta? Nic. Tortury i mordercze zaklęcia XIX wieku? Pusto.
     Przewertowałem jeszcze dwadzieścia kolejnych ksiąg, ale żadna nie udzieliła mi przydatnych informacji.
     Byłem mocno sfrustrowany, zdenerwowany i wystraszony jednocześnie. Jonathan nie pojawił się od momentu, w którym spadł z drzewa, a przecież obiecał, że przyjdzie do mnie jeszcze przed przemianą.
     No, chyba że jego przemiana w strasznego gościa już się zaczęła.
     Odepchnąłem od siebie tę kolejną nieprzyjemną myśl. Miałem naprawdę dużo spraw na głowie. W dodatku Strażnicy naprawdę się na mnie uwzięli, a zwłaszcza North. Ten sympatyczny jak na pierwszy rzut oka Mikołaj dał mi nieźle w kość. A poza tym, kiedy zapytałem go o Próbę, stwierdził, że nie ma czegoś takiego i Ministerstwo Magii już całkowicie zwariowało.
     No cóż, przynajmniej w jednej sprawie się zgadzaliśmy.
     Zanim zacząłem przeglądać kolejne księgi, pomyślałem, że może dobrze byłoby znów spojrzeć na mój list z przyszłości, który dostałem od samego siebie. Przez zawarte w nim wskazówki, przyszłość zaczęła się diametralnie zmieniać. Nie mogłem już być stuprocentowo pewny swego, dlatego opuszczałem Elsę na nie więcej niż dwie godziny. Przez resztę czasu starałem się jej pilnować, zwłaszcza w nocy. Często wychodziła z pokoju, zazwyczaj do kuchni po gorącą czekoladę, a ja ze zdziwieniem zauważyłem, że spędza prawie tyle samo bezsennych nocy co ja. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale nie miałem na tyle śmiałości, aby się jej o to zapytać. Poza tym musiałem działać dyskretnie. Po koncercie i przybyciu Alice naprawdę musiałem mieć się na baczności. No i w dodatku za miesiąc miałem wracać do Hogwartu, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Na drugim roku nie było przelewek, bo przecież mieliśmy mieć SUM-y. Tata mówił mi, że za jego czasów trzeba było uczyć się jeszcze więcej, ale po reformie Ministerstwa uczniowie mieli odrobinę lżej.
     Westchnąłem głęboko, spoglądając na okno. Było bardzo małe prawdopodobieństwo, że uda mi się wykombinować coś porządnego bez żadnej konkretnej wskazówki czy pomocy. Co prawda Jonathan był bystry i naprawdę dużo wiedział – czego innego spodziewać się po siedemsetletnim nastolatku? Pomagał mi, ale zbliżała się jego przemiana w Mroka, a wtedy mógłby jedynie zaszkodzić.
     Zrezygnowany i z bólem głowy złożyłem ciężkie książki na wielki stos i odniosłem go na stół. Wieczorami przychodziła tu bibliotekarka i je układała, a ja nie mogłem znaleźć wcześniej niedokończonych książek.
     Wyszedłem z biblioteki na pałacowy korytarz. Było tutaj zimniej niż w pozostałych jego częściach. Po pierwsze dlatego, że słońce świeciło tutaj tylko przed zachodem, a po drugie, bo pokój Elsy był nad jednym z pomieszczeń. Ostatnio dosyć często się denerwowała, a ja raczej nie miałem jej tego za złe. Gdybym ja musiał udowodnić, że nie jestem niebezpieczny i przy okazji przypłacić to życiem, też bym się bał.
     — Jackson, co ja ci mówiłem odnośnie chodzenia po zamku? — nagle przede mną pojawił się tata. — Gdzie masz mundur?

O nie, błagam, tylko nie to.
     — Mówiłem, że mi w nim niewygodnie — jęknąłem, próbując wymyślić plan ucieczki od nagany taty. Jeśli chodziło o królewską etykietę potrafił być naprawdę surowy.

     — A ja mówiłem, że jeśli ktoś cię tak zobaczy, to stwierdzi, że jesteś próżny. A jeśli myślisz, że jesteś jedyny w kolejce do tronu to się surowo mylisz.

     Spojrzałem za nim, kiedy odchodził. Od przesłuchania Elsy, czyli od mniej więcej trzech dni, tata i Richard zachowywali się naprawdę dziwnie. Prawie nie widywałem ich na posiłkach, a jeśli już, to tylko przez chwilę. Coś niedobrego się działo, a ja nawet nie mogłem dowiedzieć się co.
     Zrezygnowany porzuciłem myśli o zostaniu stalkerem Elsy i zacząłem wolno iść.
     Nie wiedziałem gdzie idę. Po prostu szedłem. Tak samo jak nie wiedziałem, co robić z całą tą chorą sytuacją. Po prostu żyłem dalej. Jak na razie nie pozostawało mi nic innego.


***

     Srebrne Jezioro było naprawdę piękne przy pełni księżyca. Jego tafla odbijała jaśniejące na nieboskłonie gwiazdy, czyniąc z niego lustrzane odbicie. Dziewczyna stojąca na brzegu jeziora westchnęła głęboko. Uwielbiała ten widok, uwielbiała tutaj przesiadywać, chociaż okazji do tego miała bardzo niewiele. Usiadła na wielkiej, zimnej skale, która odrobinę przypominała jej tron, na którym kiedyś będzie musiała zasiąść. Chociaż może nie dożyje tego czasu.
     Dziewczyna wyciągnęła dobrze naostrzoną strzałę. Jeśli chodzi o łucznictwo, to nadal nie mogła dojść do perfekcji, a każda możliwa broń mogła przydać jej się w najbliższym starciu. To już nie był turniej zorganizowany przez ojca dla upamiętnienia dawnych czasów i jej przodków. Kiedy nadejdzie wojna, na pewno będą potrzebowali kogoś, kto ich poprowadzi. A ona poradzi sobie z tym zadaniem. Pewnie umrze, ale co z tego? Jak wiele było warte jej życie w porównaniu z życiem innych ludzi? Nie miała prawa decydować sama o sobie. Zawsze pomagała jej Charlotte albo Jonathan. To oni zawsze dawali jej nadzieję na to, że kolejny dzień będzie lepszy.
     — Czyli jednak się tu pojawiłaś — usłyszała za sobą dobrze znany jej głos. Był wściekły, chociaż pełen niedowierzania. Nie przejęła się tym jednak. Strażnik czy nie, pokonałaby go zaledwie kiwnięciem palca.
     — Więc Księżyc jednak cię przysłał. Tak właściwie to co u niego? Dawno się nie widzieliśmy.
     Starała się rozzłościć chłopaka, który przed nią stał. Nietrudno było go sprowokować.
     — Możesz mi powiedzieć, co ty najlepszego wyprawiasz?
     — Nie — zacmokała z niezadowoleniem. — Wtedy nie byłoby zabawy, pamiętasz? Wiesz przecież, co sobie obiecałam. Wierz mi, tym razem nikt nie wejdzie mi w drogę, nawet twoi opiekunowie.
     — A Jonathan? Pomyślałaś chociaż przez chwilę o nim? Przecież on cię kochał. Nie pamiętasz już, co się stało, kiedy chciał cię wyciągnąć z tego piekła? — Strażnik przestawał nad sobą panować i teraz szept przerodził się w krzyk, a słowa wylatywały z jego ust szybko niczym strzały z dobrze naciągniętego łuku. — Nie pamiętasz, jak przekonywał, że wszyscy się stąd wydostaniemy? A potem zemścimy? Może mi jeszcze powiesz, że tylko udawałaś, co? Że tylko udawałaś, żeby nas wszystkich...
     — Przestań! — krzyknęła dziewczyna, zdejmując kaptur z głowy. Może i zrobiła źle, dała się ponieść emocjom. Mimo to wywarła na przybyszu mocne wrażenie, a właśnie o to jej chodziło. Żeby się bał. I żeby miał ochotę o wszystkim powiedzieć reszcie Strażników, a jeśli będzie trzeba, to nawet samemu Księżycowi. Potem wszystko pójdzie gładko.
     — I co? Zostawisz to tak jak jest? Nie masz zamiaru nic mi zrobić?
     Odpowiedziała mu głucha cisza, zakłócona jedynie cichym szemraniem skrzydeł. Niebieski feniks zleciał z drzewa i usiadł na ramieniu swojej pani. Dziewczyna ustawiła palec pod odpowiednim kątem i strzałą rozcięła opuszek kciuka. Zabolało ją tylko trochę. Podsunęła feniksowi rękę, a ten rozwarł dziób i zaczął zlizywać krew. Z każdą kroplą wydawał się być silniejszy i potężniejszy. Strażnik zauważył, że kolejne pióra barwią się na złoto i nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczył.
     — Ale to jest... to jest tylko legenda, prawda? — zapytał drżącym głosem.
     — Oczywiście, że to tylko legenda — dziewczyna uśmiechnęła się do niego po raz kolejny. Był to uśmiech ciepły i lodowaty jak skała. Dodawał otuchy, chociaż jednocześnie pozbawiał chęci do życia. — A teraz idź i powiedz im. —wysyczała przez zaciśnięte zęby — Powiedz im, że wróciłam. I odbiorę sobie to, co kiedyś należało do mnie.
     Strażnik, teraz już porządnie wystraszony odwrócił się. Musiał wybiec poza obszar, gdzie deportacja i aportacja były niemożliwe.
     Tym razem to nie był fałszywy alarm. Być może już niedługo będzie trzeba ogłosić stan wojenny.


Jonathan 

     Spojrzałem na rękę zwisającą luźno z czarnego fotela obitego czarnym welurem. W pomieszczeniu było jasno, chociaż nie był to przyjemny blask. Świece już prawie się wypaliły, a przemiana nie przychodziła. Za to czułem palący ból w miejscach, gdzie skóra mi poczerniała. Ciemny leżał pod fotelem, cicho rżąc i mnie obserwując. Musiałem wyglądać okropnie. To znaczy, okropniej niż zazwyczaj. Całą siłą woli powstrzymywałem się przed spojrzeniem na odsłonięte części ciała. Już za dobrze znałem ten widok. Czarne paski spiralnie owijały się wokół moich kończyn i szyi, a jedyne co mogłem zrobić, to znosić ból i czekać na to, aż zamienię się w potwora.
     Odruchowo zacisnąłem palce w pięść, co wywołało kolejną falę bólu, promieniującą do całego ciała.
     Ciemny się nie odzywał i byłem mu za to stokrotnie wdzięczny. Jeszcze mógłbym sprowokować wybuch złości mojego drugiego ja, co byłoby naprawdę nieprzyjemnym doświadczeniem. Wiedziałem to z autopsji. Po raz pierwszy od kilku lat cieszyłem się, że jestem siedemsetletnim pół – demonem. Miało to jakieś plusy, chociaż było ich mniej niż wad całego tego przekleństwa. Dlaczego to nie chce się wreszcie zacząć?
     Nie mam pojęcia, czy miałem szczęście czy może pecha, ale po chwili już czułem, jak obezwładnia mnie ciemność i strach. A potem już nic nie widziałem.
     Jednak zamiast stracić świadomość, nadal czułem się sobą. A to znaczyło, że byłem Mrokiem tylko w połowie. Nadal otaczała mnie ciemność, ale mogłem poruszyć ręką.
     — Cholera jasna — usłyszałem czyiś zimny, ochrypły głos. Nie mówiłem tego ja. Nagle zrobiło mi się naprawdę, naprawdę niedobrze. Poczułem mocny skurcz wszystkich mięśni, jakbym się wykrwawiał po poderżnięciu sobie żył i trzy sekundy potem zabrudziłem zimną posadzkę czymś, co wyglądało jak gęsta, czarna krew. Wzdrygnąłem się po raz kolejny.

Co się przed chwilą stało?
     — Sam chciałbym wiedzieć — jęknąłem. Leżałem we własnych wymiocinach, nawet nie mając siły się podnieść. Ciemny podszedł i nachylił swój wielki czarny łeb, żeby szorstkim językiem polizać moją rękę. Tym razem nie poczułem bólu. Kątem oka spojrzałem na moje dłonie. Czarnych śladów nie było, a ja nabrałem pewności co do tego, że wyglądam prawie tak samo jak po przemianie w siebie.
     Wstałem i z obrzydzeniem spojrzałem na czarną koszulkę ubabraną krwią. Ściągnąłem ją przez głowę i rzuciłem w kąt wielkiego pokoju. Był tu tylko zimny marmur, kanapa i jeden fotel. Wszystko było czarne, prócz ciemnofioletowych ścian.

Będę musiał zrobić przemeblowanie.
     Wyglądało na to, że przemiana się skończyła. Westchnąłem głęboko, czując ból w żebrach. Najwyraźniej były obtłuczone.
     — To naprawdę trwało tak krótko? — spojrzałem na Ciemnego.


Nawet dobrze się nie zmieniłeś. Przez jakąś minutę byłeś całkiem czarny, a potem wszystko ustąpiło.
     Wzdrygnąłem się. Nagle zrobiło mi się naprawdę, naprawdę zimno, jakby obok mnie stała zdenerwowana Elsa.

Ktoś tu jest.

     Spojrzałem na Ciemnego. Koszmarny koń wyglądał na naprawdę niespokojnego, co było raczej rzadkie u złych snów.
     — Niby gdzie? — odszepnąłem. Jak na razie byłem bezbronny i jedyne co mogłem zrobić to zamienić się w cień. Może udałoby mi się ukryć. Zamiast tego postanowiłem wyjść z ogromnego pokoju i trochę się przejść.
     Korytarz również był z czarnego marmuru. W ogóle cała ta kryjówka Mroka była przytłaczająca, a poza tym mogła zmieniać się w labirynt, co było już szczytem wszystkiego. Moje alter ego porządnie utrudniło mi poszukiwania wspomnień i tajnych planów.
     Błądząc po różnych zakamarkach, nie potrafiłem nikogo znaleźć, chociaż Ciemny upierał się, że kogoś wyczuwa. Może koszmary nie powinny jeść jabłek jak żywe zwierzęta.
     Ziewnąłem szeroko i postanowiłem jak najszybciej zmyć się z bazy Mroka. Problem polegał na tym, że absolutnie nie mogłem z niej wyjść jako człowiek czy cień, a co za tym prowadziło, nie dało określić się jej dokładnego położenia. Mogłem stąd uciec tylko dzięki mojemu koszmarnemu koniowi. Kolejna wada.
     — Ciemny! — gdy mój towarzysz podszedł, chwyciłem go za grzywę. — Lecimy do Arendelle po sprawozdanie od Yato.

Ciekawe, co ten Dresiarz znów wymyślił.
Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć zatopiliśmy się w obcej ciemności.


Charlotte


     Przysięgam, jeśli jeszcze raz ktoś obleje mnie wodą, to porażę go prądem i nie, nie mam na myśli czterech woltów.
     Porządkowałam papiery zgromadzone przez całe pięćset lat, jednocześnie układając sobie w głowie przemowę. Wiem, że bunt nastolatków, którzy wcześnie stracili szansę na normalne życie jest szczególnie ciężki, ale błagam, bez przesady. Tym razem byłam w siedemdziesięciu procentach pewna, że moje mokre ubrania to nie była sprawka Kate.
     — Masz chwilę? — Stella nagle znalazła się za moimi plecami. Czasami mnie przerażała.
     — Co jest? — spojrzałam na nią zdezorientowana. Przecież to Alice miała przyjść i wyjaśnić mi, co dokładnie stało się podczas ich misji. Na wyjaśnienia czekałam już dwa tygodnie. To było wystarczająco długi czas. Poza tym Stella otrzymała ode mnie inną misję i nawet nie zdążyła zdradzić mi szczegółów, kiedy się rozdzielałyśmy. Ja musiałam wyjść z obozu i odwiedzić parę miejsc, które były pewnego rodzaju źródłem informacji. Pod moją nieobecność to Carrick miał zająć się dzieciakami, ale prosiłam go, aby nie rozmawiał z Alice na temat jej misji. Wolałam zachować wszystkie środki ostrożności niż znów wystawiać nas na niebezpieczeństwo.
     — Chodzi o Alice — Stella spuściła wzrok. — W Arendelle spotkałyśmy... kogoś i ona trochę... — dziewczyna zaczęła się jąkać. — Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać.
     Westchnęłam i pokiwałam głową, zamykając papiery na powrót w biurku. Klucz schowałam do kieszeni spodni i dodatkowo zabezpieczyłam zaklęciem.
     — Gdzie ona jest?
     — Siedzi nad jeziorem — odpowiedziała Stella, pierwsza wychodząc z mojego biura. Mimo tego, że miała dopiero fizyczne piętnaście lat była mi niższa tylko o głowę. Zdecydowanym krokiem szła przed siebie. Była skupiona, ostrożna i zbyt poważna jak na swój wiek.
     — Sama? Co się dokładnie stało?
     — No bo... och, mogłam pozwolić jej z nim porozmawiać — Zauważyłam, że w kącikach jej oczu zbierają się łzy.
     Westchnęłam cicho.
     — Dobrze, po której jest stronie?
     — P–południowej.
     — Wrócę za jakąś godzinę, dobra? Mamy coś na kolację?
     — Sam miał zrobić ohagi*.
     — Nie czekajcie na mnie, tylko od razu idźcie spać. Cisza nocna jak zawsze! — zawołałam, po czym pobiegłam do kuchni. Wokół roznosił się zapach gotowanego ryżu, a na brązowym blacie już leżały gotowe ciastka.
     — Wezmę je — włożyłam dwa tuziny ohagi do pudełka i ruszyłam na poszukiwania Alice. W odpowiedzi Sam mruknął tylko niewyraźnie „okej”, najwyraźniej zdziwiony moją reakcją.
     Kiedy ją znalazłam, siedziała na pomoście, mocząc nogi w wodzie. Oczy miała lekko zaczerwienione i w dodatku pociągała nosem. Zdjęłam buty i usiadłam obok niej, dotykając dużym palcem u nogi lodowatej wody. Był sierpień, a Alice coraz gorzej znosiła zimno.
     — Lubisz się katować, co?
     Położyłam pomiędzy nami pudełko ohagi i wzięłam jedno z nich. Było naprawdę dobre. Dawno nie jadłam japońskiej kuchni.
     Pomarańczowe oczy Alice na nowo wypełniły się łzami. Z góry założyłam, że ta rozmowa będzie ciężka, ale nie spodziewałam się aż takiej reakcji. Ostatnio przyłapałam Alice na płaczu, kiedy musieliśmy się przenieść ze zniszczonego obozu i na powrót stała się siedmiolatką. Swoją drogą to musiało być okropne – mieć świadomość czternastoletniej dziewczyny i tkwić w ciele dziecka.
     — Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co takiego widzisz w moim głupim, starszym bracie. Przecież to idiota.
     Alice zaszlochała i spojrzała na swoją lewą rękę, jakby była ósmym cudem świata.
     — On... on tam był. I chciał ze mną porozmawiać, a Stella... ona... — rozszlochała się na nowo.
     Jonathan w Arendelle. To nie mogło skończyć się dobrze, biorąc pod uwagę to, co obiecał sobie po śmierci Fancy.
     — Zawsze wiedziałam, że jestem tylko dzieckiem. — odezwała się drżącym głosem, kiedy już go odzyskała. — W końcu w obozie było więcej starszych ode mnie dziewczyn, chociażby Stella czy Diana. Ja się nawet nie zajmowałam dziewczęcymi sprawami. Wolałam przecież strzelać z łuku, niż uczyć się, jak gotować, pamiętasz, Charlotte? Zawsze bałam się, że coś takiego się stało, ale Diana — zawahała się. — Teraz wiem, że powinnam była się z nim pożegnać.
     Uśmiechnęłam się lekko, podkładając mojej podopiecznej ohagi pod nos. Wzięła jedno i włożyła do ust, a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. I powiedzcie mi, że słodycze nie mają uzdrawiających mocy.
     — Wiesz, biorąc pod uwagę to, co planujemy i czego się dowiedzieliśmy, będziecie mieli jeszcze dużo okazji, żeby ze sobą porozmawiać.
     Alice zachichotała cicho przez łzy.
     — Mam nadzieję, że nie wyszedł z wprawy.
     — O fuj! — zmarszczyłam nos. Wyobrażanie sobie Alice i Jonathana kiedy się całują było... dziwne.

     Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego...

     Za późno.

     Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Życie uczuciowe mojego brata średnio mnie interesowało.
     Siedziałyśmy w ciszy jeszcze przez dobre parę minut.
     — Myślisz, że rzeczywiście będzie chciał ze mną rozmawiać?
     — To mój brat — żachnęłam się — Tak łatwo się nie poddaje. Wróć przed zachodem, dobrze?
     Alice pokiwała głową. Teraz nie wyglądała już na tak smutną jak przedtem.
     Założyłam buty i ruszyłam w drogę powrotną do obozu. Skłamałabym, mówiąc, że Jonathan mnie nie interesował. Chociaż teraz głównie obchodziło mnie to, czy Elsa poznała mnie podczas swojego procesu w Ministerstwie Magii.



***

     Aż nie wierzę, że to napisałam. Rozdziału nie było okrągły miesiąc, za co muszę Was naprawdę przeprosić, ale rozpoczęcie roku szkolnego dało mi nieźle w kość, zwłaszcza, że mam więcej obowiązków niż się spodziewałam (Jeśli Wam się nudzi to zostańcie przewodniczącą szkoły i bierzcie udział w Wojewódzkich konkursach do których będziecie musieli się uczyć po nocach, polecam). 

     Pierwszy raz piszę z perspektywy Charlotte i myślę, że mi się udało. A Wy? Jak ją odbieracie? Szczerze mówiąc jest jedną z moich ulubionych żeńskich OC, zaraz po Alice. A jeśli już jesteśmy w temacie OC i charakterów to


JONALICE ŻYCIEM, LUDZIE. 



Zagadka na dziś: kim były postacie, które wystąpiły we fragmencie z narracją trzecioosobową?

*A, właśnie. Ohagi to typowo japońskie ciasteczka. Nadzienie robi się z kleistego ryżu, który potem obtacza się w paście ze słodkiej fasoli adzuki. ^^


Jonathan nie przeszedł przemiany *.* Z racji tego, że mam fazę, to zostawiam gifa z (tak jakby) nim.
Właściwie to tak wyglądam w piątek po szkole. 




Pozdrawiam! 


Ja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Siva Internetowy Spis