sobota, 14 stycznia 2017

Księga II — Rozdział V: Kradzież



Elsa

      Dzień moich piętnastych urodzin nie był obchodzony w jakiś szczególny sposób, jeśli nie liczyć festiwalu. Poza tym, wcale tego nie chciałam. Miałam o wiele więcej poważniejszych problemów, z którymi raczej nie mogłam zwrócić się do Jacka czy Thomasa.
      Do Hogwartu wyjeżdżaliśmy za blisko cztery tygodnie, a ja nadal nie miałam potrzebnych mi podręczników. W tym celu, na dzień po moich urodzinach, udaliśmy się na Pokątną za pomocą Sieci Fiuu. Ten sposób podróżowania nie był najprzyjemniejszy, ale wolałam go od teleportacji łącznej, którą odbyłam z tatą do Londynu.
      Ostatnimi czasy byłam stale nerwowa. Męczyłam się też byle czym, potrafiłam spać całymi dniami. Wydawało mi się, że przez te wakacje wcale nie wypoczęłam – wręcz przeciwnie, byłam jeszcze bardziej spięta oczekiwaniem na powrót do Hogwartu i tym, że nie zdążę odrobić pracy domowej zadanej nam na wakacje. Napisałam dopiero dwa z trzech zadanych nam wypracowań. Jeśli nie zdążę zrobić tego w wolnym czasie, nie ma szans, żebym wyrobiła się na czas podczas przygotowań do Próby. Wakacje minęły mi w tym właśnie nastroju, a moje samopoczucie pogarszało poprzednie spotkanie nad Srebrnym Jeziorem.
      Jack był wściekły, chociaż przede mną idealnie udawał, że jest inaczej. Ostatnio podsłuchałam, jak rozmawiał z Northem przez lusterko dwukierunkowe. Ciekawe, czy Jack rzeczywiście może zamrozić innych Strażników na śmierć.
      Poza tym moje spotkanie z Fancy przeszło bez większego echa. Mimo tego, że rytuał się nie udał, miałam jeszcze wiele innych szans na dopełnienie kontraktu z Fancy. Właściwie to nie było innego wyjścia – w magicznym świecie umowy podpisane krwią były wieczne.
      W pierwszy dzień września wstałam zbyt wcześnie, tym bardziej, że mieliśmy użyć teleportacji łącznej. Pierwsze promienie wschodzącego słońca przebijały się przez szare chmury, które zwiastowały nieuchronnie zbliżającą się ulewę. To jeszcze bardziej psuło mi nastrój. Postanowiłam jednak, że lepiej będzie umyć się i ubrać wcześniej. Nie bardzo miałam ochotę na spotkanie z Jackiem i resztą domowników. Tym bardziej, że Thomas, Roszpunka, Merida i John już dawno wyjechali. Mieliśmy spotkać się dopiero na peronie, dlatego cieszyłam się tymi kilkoma chwilami, które mogłam spędzić bez nich.
      I tak już niedługo dowiedzą się prawdy.
      Na śniadanie zeszłam punktualnie o ósmej rano. Jedliśmy je w jednej z pałacowych jadalni, ponieważ tata i James chcieli coś przedyskutować.
      Atmosfera była co najmniej napięta. Nie chciałam mówić za wiele, bo Jack często zadawał dziwne pytania, starając się dowiedzieć, czy pamiętam coś ze spotkania z Fancy. Nakłamałam już tyle, że sama się pogubiłam.
      Milczałam, wpatrując się w moje płatki śniadaniowe.
      Kiedyś na pewno wszystko się wyda.


Alice

      Tak zdenerwowana jeszcze nigdy nie byłam. Charlotte nie dawała znaku życia już od tygodnia, a ja nie potrafiłam przywrócić ładu do obozu. Treningi i nocne warty zostały zaniedbane, a ja coraz bardziej bałam się, że któregoś dnia po prostu wszystko zniknie. Dopiero teraz zauważałam, jak wiele musiała poświęcić Charlotte, żeby utrzymać nas w jako – takim porządku. A co tutaj mówić o czasie, kiedy byliśmy dziećmi.
      Westchnęłam ciężko. Za dziesięć minut mieliśmy zacząć naradę, a ja siedziałam w gabinecie Charlotte, przeglądając stare papiery. Znalazłam tutaj nawet podrobione prawo jazdy.
      Oprócz fałszywych dokumentów natknęłam się na jeszcze inne, dużo starsze kartki papieru, które kruszyły się w rękach. Większości z nich nie mogłam odczytać, bo były zapisane – tak przynajmniej myślałam – w łacinie. Kilka jednak znalazło się po angielsku, ale atrament tak wyblakł, że nie potrafiłam rozróżnić oddzielnych słów, nie mówiąc już o ogólnym sensie tekstu.
      Kilka wyrazów rzuciło mi się w oczy: „rodzina królewska”, „siostra”, „wypadek”, „statek” i „Fancy”. Najwyraźniej musiało być to imię jakiejś księżniczki, ale nie miałam bladego pojęcia, po co takie informacje były potrzebne Charlotte. Przecież ona nie znosiła zapamiętywania tych wszystkich dat i innych rzeczy, nie mówiąc już o czytaniu książek historycznych i wypełniania dokumentów.
      Pożółkłe kartki ułożyłam na stosie i zajrzałam do kolejnej szuflady. Ku mojemu zdziwieniu były tam białe kartki, zapisane odręcznym pismem Charlotte. Wyglądało to na tłumaczenie, bo w niektórych miejscach słowa po łacinie miały obok siebie znaki zapytania lub były podkreślone.                 Najwyraźniej nawet nasza opiekunka nie potrafiła rozszyfrować wszystkiego.
      Przez chwilę zawahałam się, ale kilka sekund później już trzymałam angielską wersję dokumentów w ręce. Ciekawość wygrała nad zdrowym rozsądkiem i sumieniem.
      Większości tekstu nie zrozumiałam, jednak z ogólnego sensu wynikało, że w 1234 roku statek, na którym podróżowały głowy państwa i urzędnicy z Arendelle, zatonął w niewyjaśnionych okolicznościach. Król i królowa osierocili tym samym czwórkę dzieci – dwie dziewczyny i dwóch chłopców. Odwróciłam kartkę, żeby zobaczyć co znajdę na kolejnej stronie i zamarłam.

      „Królewskie dzieci w kolejności starszeństwa:

Fancy Anna Oldenburg (siedemnaście wiosen)
Jonathan Karol Oldenburg (szesnaście wiosen)
Magnus Lars Oldenburg (czternaście wiosen)
Charlotte Maria oldenburg (dziesięć wiosen)



      Napierwszej władanie obejmie przybrana córka Oldenburgów. Kiedy skończy dwadzieścia jeden lat, wraz z osiągnięciem dorosłości, będzie mogła wybierać kandydata na męża.”


      O mój Boże.
      Gdyby nie to, że byłam tak zdenerwowana, śmiałabym się z tego, że Jonathan na drugie imię miał Karol.
      Ale książę? Dlaczego nigdy o niczym nie wiedziałam? I, poza tym, oni musieli mieć po siedemset lat co najmniej! Żadne z nich nic nie wspominało. Wiedziałam, że Charlotte rzuciła jakieś zaklęcie na obóz, żeby czas płynął tutaj inaczej, ale po odejściu Elsy i przeniesieniu się w inne miejsce, bariera została usunięta. Niby czasami zastanawiałam się, ile lat tak naprawdę ma Jonathan, ale nie sądziłam, że jest tak bardzo... wiekowy.
      Złożyłam kartkę na pół i włożyłam do kieszeni spodni. W nocy będę musiała je przejrzeć.

***
      Kilka godzin później, kiedy księżyc był już wysoko, po cichu zeszłam z piętrowego łóżka, starając się nie wybudzić Stelli z jej lekkiego snu. Starałam się nie nadepnąć na skrzypiące deski, a potem, już na dworze, uważać, aby światło pełni mnie nie zdradziło. Weszłam do gabinetu, upewniając się, że nikt mnie nie zobaczy. Tutaj już mogłam swobodnie się poruszać.
      Stworzyłam mały płomień, unoszący się nad moją ręką, który dawał oświetlenie potrzebne do czytania dokumentów. Już miałam wchodzić do gabinetu Charlotte, kiedy ktoś przycisnął mnie do ściany, uniemożliwiając oddychanie. Odepchnęłam napastnika, przy okazji podpalając mu ubranie.
      — Ałć, Alice, ugaś to!
      Niemożliwe.
      Impulsywnie rzuciłam się Charlotte na szyję, nie mogąc uwierzyć, że jednak wróciła. Szybko zagasiłam ogień, jednak koszulka mojej opiekunki była lekko nadpalona.
      — Gdzie ty byłaś?! — wykrzyczałam, mierząc Charlotte wzrokiem. — Zostawiasz jakiś durny liścik i odcho
      — Zamknij się, bo wszystkich pobudzisz. Za chwilę wszystko ci wytłumaczę, tylko musisz mi pomóc.


      Opowiastki Jacka były niczym, w porównaniu z tym, co zastałam na Biegunie Północnym. To był największy budynek – jeśli tak można było nazwać tę fortecę – jaki kiedykolwiek widziałam w moim całym życiu. Kopuła wyglądała na złotą. Nie potrafiłam objąć wszystkiego wzrokiem – w oczy jednak rzuciły mi się witraże przedstawiające dziwne sceny: na jednym z nich mężczyzna z siwą brodą unosił rękę w stronę niskiej dziewczyny, klęczącej przed staruszkiem.
      — Gotowa? — Charlotte spojrzała na mnie, nadal trzymając mnie za rękę i jednocześnie lewitując w powietrzu. Dzięki Bogu nie było mi zimno, dzięki rzuconemu na mnie zaklęciu mrozoodpornemu. Mimo wszystko odczuwałam nieprzyjemne mrowienie.
      — Na co? Włamanie się na Biegun Północny czy na karę jeśli się nie zgodzę?
      — Sama sobie odpowiedz. Dobra, idziemy.
      Zleciałyśmy odrobinę niżej, lądując na samej górze kopuły. Wiało tutaj już mniej, ale śnieg zaległy na dachu zmoczył mi buty i nogawki spodni. Nasz plan był absurdalny. Kto normalny próbuje włamać się do pilnie strzeżonego budynku, aby wykraść jakiś głupi regulamin obowiązujący Strażników. Jak ona w ogóle mogła coś takiego wymyślić?!
      — Dobra, od tej pory mamy mało czasu. Po prostu postępuj według planu, a powinno nam się udać.
      Powinno nam się udać? Miło, że postanowiłaś zwariować, Charlotte.
      Między palcami mojej opiekunki przebiegł prąd. Ona sama przyłożyła rękę do miedzianego dachu. Kontrolowany przepływ prądu musiał spłynąć do głównej sali, gdzie teraz odbywała się narada.       Miałam nadzieję, że nie spotkam Jacka. To poniekąd byłaby tragedia.
      — Dobra, wchodzimy.
      Charlotte kopnęła butem obluzowaną płytę, która oderwała się i spadła do środka. Wskoczyła za nią, a ja zrobiłam to samo, modląc się o bezpieczne lądowanie.
      Szczęśliwie spadłam na jeden z szerokich regałów w bibliotece. Charlotte rozejrzała się po czym wskazała na parę yetich grających w karty. Byli odwróceni do nas tyłem, ale i tak musiałyśmy zachować ostrożność. Podczas mojego półrocznego pobytu na Biegunie Północnym dowiedziałam się o nich wystarczająco dużo. Jack był tak bardzo podekscytowany i tak ufny, że zdradził mi większość sekretów Bieguna Północnego.
      — Gdzie jest ta księga?
      — W samym środku — wskazałam palcem wnętrze biblioteki.
      — Czyli gdzie?
      Rozejrzałam się dokoła. Z mojego punktu widziałam tylko jedne drzwi, a do biblioteki prowadziło ich kilkanaście. Całe to pomieszczenie było istnym labiryntem nie do przejścia. Zmarszczyłam brwi i próbowałam sobie przypomnieć słowa Jacka.
      — Ja jakoś nigdy się tu nie zgubiłem — białowłosy chłopak spojrzał na mnie zadziornie.
      — Ja pewnie też nigdy bym się nie zgubiła — pokazałam mu język. Jack był śmieszny. Szkoda, że musiałam zrobić coś takiego.
      — Od razu byś zabłądziła. Nawet nie wiesz, jak trzeba się poruszać.
      Spojrzałam na niego zaskoczona.
      — To jest coś takiego jak system poruszania się w bibliotece? Mam rozumieć, że niektóre drogi są jednokierunkowe czy jak?
      — Pewnie że jest coś takiego. Ale ty go nie znasz, więc nie masz szans, żeby stąd wyjść.
      — Zdradź mi go! — Wskoczyłam na jego plecy. — No powiedz, no!
      — Dobra, ale nikomu nie mów — szepnął mi do ucha. — Kiedy zejdziesz na dół, pomiędzy regały, wystarczy iść dwa razy w prawo, a potem dwa razy w lewo. Łatwo jest tutaj przejść.
      Zeskoczyłam z jego pleców.
      — Bardzo sprytnie. Gonisz! — klepnęłam go w ramię i zaczęłam uciekać. Za sobą usłyszałam śmiech.
Już niedługo...



      Świetnie. Powinnam teraz skręcić w lewo czy w prawo?
      Wzrokiem starałam się rozpoznać nasze położenie. Musiałam zrobić to kilkakrotnie, ale w końcu, kiedy za piątym razem doszłam do podobnych co zawsze wniosków, przestałam i zaryzykowałam.
      — Powinniśmy iść w lewo.
      — Nieźle. Już myślałam, że będziemy tu sterczały kolejne pół dnia — Charlotte skrzywiła się.
      — Po prostu chodź.
      Zgrabnie zeskoczyłam z regału i pobiegłam w kierunku, jak myślałam, środka biblioteki. Charlotte zrobiła to samo.
      Dwa razy w prawo, dwa w lewo. Dwa razy w prawo, dwa w lewo.
      Powtarzałam tę instrukcję niczym mantrę, chwytając się jej jak koła ratunkowego. Właściwie to była nasza jedyna nadzieja. Jeśli się pomyliłam, to mogłyśmy krążyć po bibliotece bez końca, dopóki nie znalazłyby nas yeti.
      Kiedy już zaczynałam wątpić w to, że uda nam się wydostać, zauważyłam jasny snop światła. Udało nam się. Naprawdę nam się...
      — Teraz!
      Poczułam mocne uderzenie z tyłu głowy. Ktoś popchnął mnie na ziemię i za chwilę pociągnął za włosy. Byłam zmuszona wstać, nigdzie nie widziałam Charlotte. Za to przede mną znajdowało się piecioro Strażników. North, Zębuszka, Piasek, Zając i jakiś chłopak patrzyli na mnie groźnie, gotowi zaatakować. Brakowało tylko Frosta, który z pewnością musiał trzymać mnie za włosy.
      — Krok do przodu, a poderżnę jej gardło.
      Poczułam coś zimnego na mojej szyi. Szkoda tylko, że to nie był głos Jacka, tylko Charlotte. Tego nie było w planach.
      — Niby dlaczego miałabyś zrobić jej krzywdę? Podobno ta mała zdrajczyni jest ci potrzebna — Zając wskazał na mnie swoim bumerangiem.
      — Wam też jest potrzebna, co nie, North? No przyznaj się, że wiedziałeś, że przyszła tutaj tylko po informacje. A ty jedynie chciałeś ją przetrzymać, hę? — Charlotte oparła głowę na moim ramieniu, przybliżając nóż do krtani. — Ale nie martw się. Jest dobrze wyszkolona. Poza tym, twój...
Strażnicy spojrzeli w górę. Poczułam zimny podmuch wiatru, który zwiastował nadejście kogoś bardzo, bardzo mi znajomego, a kogo kiedyś porzuciłam.
      — Noooorth! Ten twój piesek zjadł mi całe masło orzechowe. Mógłbyś coś z tym...
      A wtedy Jack spostrzegł mnie i zaniemówił. Uniosłam rękę w geście powitania, bojąc się przełknąć ślinę. Jeden mały ruch i oczami wyobraźni już widziałam moje poharatane gardło.
      — Dajcie księgę, a nic jej nie zrobię.
      — Jak się tu dostałaś? — Jack zrobił dwa kroki w moją stronę. Poczułam jak skóra pęka, a po szyi leci mi krew. Charlotte, co ty wyprawiasz?!
      — Nie podchodź — usłyszałam głuche warknięcie.
      Łzy przesłoniły mi widok. A miałam nie płakać przy Froście, cholera jasna.
      — Daj mi księgę, a nic jej się nie stanie, jasne?
      Jack spojrzał błagająco na Northa. Nic a nic się nie zmienił. Poczułam się okropnie. Mimo tego, co mu zrobiłam, on nadal chciał mi pomóc. Może i zgrywał nonszalanckiego chłopaczka, ale i tak wiedziałam swoje. Nadal był dzieckiem.
      Podobnie jak ja.
      — Skończmy tą szopkę, Charlotte — zaczął North. Dobrze wiesz, że twoja siostra nie...
      — Nie wróci, bo ją zabiłeś!
      W jednym momencie stało się wiele rzeczy na raz. Jack podskoczył, niebieski promień, lód albo wiązka prądu, trafił w Zająca. Zębuszka i Piasek też oberwali. Nowy chłopak nawet nie drgnął, a Jackson dalej wpatrywał się we mnie i Charlotte.
      — Manny, możesz mi to wytłumaczyć?
      — Tak. No, tak. To moja siostra, Charlotte — Manny wskazał na moją opiekunkę, która teraz stopniowo oddalała nóż od mojej szyi.
      — Masz, przyłóż to — Jack oderwał kawałek materiału z nogawki spodni Northa i podał go mnie, nie patrząc w oczy.
      Nie odezwałam się, bojąc, że zaraz wybuchnę płaczem. Wystarczały już łzy mieszające się z krwią spływającą po szyi. Zorientowałam się, że było to tylko płytkie nacięcie, ale już i tak nigdy nie pójdę na żadną misję z Charlotte.
      — Potrzebujemy księgi — moja opiekunka podeszła do Jacka. Ten spokojnie pokręcił głową.
      — My też jej potrzebujemy. Nie damy rady, bo bez niej Elsa jest w niebezpieczeństwie. Poza tym Jonathan nie potrafi się zmienić. Tylko Ciemny jest teraz jego posłańcem.
      — Uważasz, że ona przejęła jego moce? Jak?
      Świetnie. Nie dość, że byłam poraniona, to jeszcze nie rozumiałam nic z tej dziwnej rozmowy.
      — Fancy jest zdolna do wszystkiego, przecież wiesz, co jej się stało po wypadku.
      Charlotte pokiwała powoli głową na słowa Manny'ego.
      — Dobra, sprawdzimy to teraz.
      Podniosłam się z ziemi i podeszłam do Jacka. Z całego towarzystwa teraz to on wydawał się być najgodniejszy zaufania.
      — Zawarła jakiś układ z Elsą, ale powstrzymaliśmy je. Jonathan zmodyfikował jej pamięć, ale...
      — Co zrobił?! — Charlotte krzyknęła. — Modyfikowanie pamięci to nie sposób, kiedy on wreszcie to zrozumie, co? Najpierw Alice, potem Elsa. Co on sobie myśli?
      — Słucham? — wychrypiałam. Jak to: Jonathan zmodyfikował mi pamięć?
      — Porozmawiamy o tym w obozie, dobrze?
      — Nie, nie porozmawiacie.
      Błyskawicznie odwróciłam się w stronę głosu dobiegającego zza moich pleców. Jeśli to on, to przysięgam, że zrobię mu krzywdę. Nawet, jeśli przez to nie dowiem się prawdy.
      Jonathan wyszedł zza regałów, trzymając ręce w kieszeniach czarnych spodni. Koszulka w tym samym kolorze wyglądała na nim genialnie i przysięgam, za taki widok dałabym poderżnąć sobie gardło niejeden raz. Ten idiota tracił jednak na wyrazistości tym mocniej, im bardziej próbowałam skupić na nim swój wzrok. W pewnym momencie przechylił się na bok razem z regałami na książki i usłyszałam tylko jego krzyk.
       — Charlotte, co ty jej zrobiłaś?!
      Zanim nastała ciemność, przez moją głowę przemknęło kilka myśli.
      Pierwsza, że cała ta sytuacja jest absurdalna.
      Druga, że podłoga nie jest tak twarda i zimna jak się spodziewałam. Wręcz przeciwnie.
      Trzecia, że nadal, pomimo całego chorego zamieszania, ja nadal kocham te szmaragdowe oczy i zadziorny uśmiech.


Jonathan

       Okej, może i nie byłem najlepszy z pierwszej pomocy, ale wydawało mi się, że opatrunek jaki założyłem Alice powinien wystarczyć. Świetnie, obie moje siostry były psychiczne.
      — Możesz mi, do cholery, powiedzieć, co się stało? — wskazałem na nieprzytomną czwórkę Strażników. Kto normalny robi takie rzeczy?
      Charlotte wzruszyła ramionami.
      — Jakoś trzeba było zabrać im tę księgę, no nie? A poza tym teraz będziesz musiał się przyznać — zacisnąłem pięści, na co moja siostra uśmiechnęła się szeroko. — Mam nadzieję, że się pogodzicie.
      Idiotka. Jakby naprawdę nie wiedziała, co grozi nam wszystkim.
      — Możemy już sprawdzić, czy Fancy zrobiła coś głupiego? — Jack wszedł pomiędzy nas, rozdzielając kłótnię. Manny ważył teraz składniki eliksiru, który powinien wyleczyć Alice.
      Charlotte chwyciła księgę i zaczęła przerzucać kartki, ignorując mniej ważne informacje. Kiedy była już prawie na końcu, krzyknęła zwycięsko i wskazała palcem na siedem imion, w tym Fancy.             Podświetlone było na czarno, co mogło znaczyć tylko jedno.
      — Mamy kłopoty.


***


Super, napisane. Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Mam nadzieję, że dobrze spędziliście Święta, a ten rok stanie się lepszy niż poprzedni.
Przepraszam.
Hentai x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Siva Internetowy Spis