środa, 30 listopada 2016

Księga II - Rozdział IV: Powrót starszej siostry



Alice

      Ałć.
      Naprawdę nie powinnam była tak długo jeździć konno. Przez to dzisiaj bolała mnie cała dolna część pleców i trudno było mi się wygodnie ułożyć.
      Po raz kolejny przeciągnęłam się w łóżku, ciesząc się świadomością, że dzisiaj dyżur w kuchni mają Kate i Sam. Jedyne, czego mogłam obawiać się dzisiejszego ranka, to przypalone jajka.
      Odwróciłam głowę w stronę okna, skopując pościel z łóżka. Było mi stanowczo za gorąco, chociaż powinnam być odporna na wysoką temperaturę.
      Nawet nie chciałam myśleć, jak musiała czuć się Stella.
      Nie chcąc marnować kolejnego dnia na bezsensowne rozmyślania na temat mojego żałosnego życia, zwlokłam się z piętrusa i z powrotem rzuciłam pościel na łóżko. Jedną z rzeczy, których nauczyłam się w obozie, było regularne utrzymywanie porządku. Głównie zostało to spowodowane groźbami Charlotte i karami w charakterze czyszczenia kuchni, dlatego wolałam chociaż pościelić łóżko i stworzyć tym samym pozorny porządek.
      Prawie dziesięć minut zajęło mi ubranie się. Niektóre koszulki zaczynały powoli robić mi się małe. Musiałam poprosić Charlotte, żeby załatwiła mi nowe rzeczy z drugiej strony. Chociaż możliwe, że po prostu przytyłam.
      Po raz kolejny przeciągnęłam się i wyszłam z trzypokojowego domku, z trudem powstrzymując się przed potraktowaniem końcówki włosów Stelli odrobiną płomyków. W końcu nic by jej się nie stało. No, chyba żebym nad nimi nie zapanowała, to może wtedy. Ostatnio w jej obecności zbyt łatwo wybuchałam.
      Słońce grzało naprawdę mocno i nawet ja zaczynałam mieć dosyć wszechogarniającego gorąca. Na zewnątrz nie było żywej duszy, dlatego szybko przeszłam do stołówki. Mój brzuch zaczynał domagać się jedzenia, w dodatku całkiem głośno.
      Ugh, może rzeczywiście za dużo jadłam.
      Z kuchni dobiegła mnie radosna rozmowa Kate i Sama oraz zapach naleśników. Charlotte najwyraźniej tu nie było, bo w przeciwnym razie od razu nawrzeszczałaby na nas za to, że jemy naleśniki w dzień, kiedy mamy treningi.
      Tym razem sobie nie odpuszczę.
      — Dobry! Macie już coś?
      Kate odpowiedziała mi uśmiechem, przez okienko podając mi talerz i nakładając na niego naleśnika prosto z patelni. Zaraz potem dostałam sos klonowy w słoiczku. Nie miałam pojęcia, skąd go mieliśmy. Jak dadzą to zjem, a co mi tam.
      — Charlotte jeszcze nie ma? — wybełkotałam po chwili z pełnymi ustami.
      — Mówiła, że musi jeszcze załatwić parę spraw czy coś takiego. A, i kazała przekazać, że notatki są u niej w biurze. — Kate spojrzała na mnie podejrzliwie, jakbym wiedziała coś, czego na pewno nie powinnam.
      — Notatki? Chyba nie będzie kazała mi się uczyć, no nie?
      Sam wzruszył ramionami.
      — Mówiła coś o tym, że to pilne i masz je sprawdzić zaraz po śniadaniu.
      Skinęłam głową, połykając kolejne zrobione przez Kate naleśniki z prędkością światła. Charlotte nie pozwalała nikomu wchodzić do swojego biura. Gdyby się to jednak zrobiło, cały obóz czekała kara gorsza niż miesięczny szlaban na słodycze i codzienny dyżur w kuchni. Zawsze było ono po prostu dobrze zabezpieczone.
      Oddałam Kate talerz i rzuciłam się do wejścia, o mały włos nie wpadając na Stellę. Minęłam ją i pobiegłam do drewnianego domku pomiędzy dwoma większymi budynkami. Drzwi były otwarte, a ja powoli weszłam w wąski korytarz wyłożony czerwoną wykładziną we wzory. Gabinet Charlotte znajdował się na samym jego końcu. Drzwi do niego były szeroko otwarte, co, według szefowej, powinno stanowić szczyt lekkomyślności.
      W środku, na dębowym biurku, leżała tylko jedna kartka, zapisana odręcznym pismem Charlotte.

Poszłam na Biegun Północny. Gdybym nie wróciła za dwa dni, wprowadź stan awaryjny. Sam będzie wiedział, co ma robić. Proszę, nikomu nie mów, gdzie jestem. Tutaj masz instrukcje, co należy zrobić.
Po wyjściu z obozu od razu zacznij szukać Jonathana. Nikt inny, tylko Ty.
Uważajcie na siebie
Charlotte.
      Poniżej rozpisany był grafik na kolejne dwa dni. Charlotte usunęła z niego łucznictwo i dała nam dwie godziny wolnego w środku dnia, co całkowicie do niej nie pasowało. Od zawsze była przecież zwolenniczką twardej dyscypliny.
      I nigdy się nie bała. A skoro kazała wprowadzić stan awaryjny, to musiało być naprawdę źle.


Thomas 

      Co za idiotyzm.
      Yato najwyraźniej sądził, że skoro prawdopodobnie nie znał mnie, to ja nie miałem pojęcia o nim. Tymczasem ja całkiem dobrze zapoznałem się z jego głupotą, na długo przed tym, zanim on usłyszał o mnie. Jedyne, co sprawiało mi problem, to jego święta broń. Informacje miałem odrobinę przestarzałe i do tej pory to próżne bóstwo mogło znaleźć sobie kogoś innego. Nawet ja nie chciałbym mu służyć.
      Mimo rozległej wiedzy o mitologii japońskiej dalej musiałem być ostrożny. Fakt, że yōkai* powinny się dobrze maskować, trochę mnie martwił. Chociaż mnie ta zasada dotyczyła tylko w połowie. Najwyraźniej geny mojej prawdziwej ludzkiej matki jakimś cudem wygrały. Uszy ani ogon mi nie wyrosły, ale moc lisiego yōkai pozostała. Czasami udawało mi się ją powstrzymać, chociaż nie zawsze. W Hogwarcie czułem się na tyle bezpieczny, że wieczorami włóczyłem się po lesie. Tam mogłem przynajmniej się uspokoić.
      Cały dzień przebywania z bezmózgami najwyraźniej mi nie służył.
      Przeciągnąłem się po raz kolejny, siedząc w małej kawiarence i przeglądając kolejne książki o japońskiej mitologii wypożyczonej z biblioteki z Arendelle. Mieliśmy zostać na wyspie jeszcze jakiś tydzień i przez ten czas musiałem przemęczyć się z towarzystwem Jacka, który najwyraźniej martwił się o Elsę. Ja na jego miejscu martwiłbym się o własny tyłek, bo kiedy Elsa zrobi to co zamierza, jej ojciec urwie mu łeb za to, że jej nie upilnował.
      Jakby byli już zaręczeni, no błagam.
      Dokończyłem w spokoju ciasto serowe, specjał tutejszych cukierników. Powoli podniosłem się z krzesła, zostawiając pieniądze na stoliku. Byłem całkowicie pewien, że kelnerka ucieszy się z dodatkowego napiwku.
      Ruszyłem w stronę pałacu, patrząc, czy jasnowłosy chłopak za mną idzie. Pozostał jednak w bezruchu, więc spokojnie szedłem na spotkanie z Elsą. Umówiliśmy się na dziedzińcu, pewni, że nikt nie będzie nam przeszkadzał. Nawet Jack, chociaż jego wścibskość doprowadzała mnie powoli do szału.


Jack

      — A ty jesteś całkowicie pewien, że ona będzie nad tym Srebrnym Jeziorem w nocy?
      Pokiwałem głową, nie zważając na zmartwioną minę Jonathana.
      — Pokaż mi ten list — zrobiłem, co kazał i cierpliwie czekałem na wnioski. Byłem prawie w stu procentach pewny, że sprawa Thomasa jakoś łączy się z Elsą. Jakby tak głębiej się nad tym zastanowić, to wszystko łączyło się właśnie z nią.
      Po kilkunastu minutach Jonathan westchnął głęboko, marszcząc czoło. Musiał być przed przemianą, bo jego oczy zaczęły przybierać dziwnej, żółto – zielonej barwy. Jak na złość do zrealizowania planu zostało nam jakieś pięć godzin. O siódmej słońce nawet nie chyliło się ku zachodowi, dlatego musieliśmy uważać na ludzi, którzy chcieliby dostać od sławnego księcia Arendelle. Aż sam się dziwiłem, że tata puszczał mnie tak bez obstawy. Gdyby nastąpił niespodziewany atak fanek, nie miałbym nawet markera, żeby się obronić.
      Czekaliśmy na zachód słońca w ciszy, siedząc na dachu pałacu. Ciemnemu po kilkunastu minutach znudziło się czekanie, więc po chwili zniknął w cieniu. A między mną a Jonathanem nastała dziwna cisza, przerywana jedynie cichymi westchnieniami.
      — Pamiętasz plan?
      Kiwnąłem powoli głową.
      — Najpierw śledzimy Thomasa, który powinien doprowadzić nas do Elsy. Potem znajdujemy ją — zawahałem się — usuwamy wspomnienia i odprowadzamy do zamku.
      — To konieczne. Wiesz przecież, że mogłaby spróbować zrobić coś głupiego znowu. A poza tym co, jeśli jest pod wpływem jakiegoś dziwnego uroku?
      — Zaklęcie kontrolujące Imperio? A ono nie jest czasami surowo zakazane przez ministerstwo?
      — Ano niby jest — Jonathan wzruszył ramionami — Od ostatnich pięćdziesięciu lat sporo się tam zmieniło, chociażby wasz system nauczania. A to raczej jest mocno niepokojące.
      Znów nastała pełna napięcia cisza. Miałem ochotę zadać Jonathanowi więcej pytań, ale najwyraźniej on nie miał najmniejszego zamiaru mi odpowiadać. Przed przemianą robił się naprawdę markotny.

      — Tam jest!
      Po czterech godzinach siedzenia i obserwowania otoczenia wreszcie coś się wydarzyło. Spojrzałem z zainteresowaniem w stronę, którą wskazał palcem. Coś poruszało się w zaroślach.
      — To tylko lis — jęknąłem, kiedy zobaczyłem, że zwierzę wchodzi do zagajnika za pałacem. Po chwili jednak przecierałem oczy ze zdumienia, bo oto zwykłe rude zwierzę przemieniło się w człowieka — a dokładniej Thomasa. Spojrzałem szybko na Jonathana.
      — Tylko po cichu.
      Uniosłem się w powietrze i cicho poszybowałem w głąb zagajnika. Po chwili poczułem, że Jonathan i Ciemny robią to samo.
      Przystanęliśmy na jednej z wyżej położonych gałęzi. Nie można było nas dostrzec, więc byliśmy tymczasowo bezpieczni. Tymczasowo, bo po chwili Thomas przystanął a ja zesztywniałem, widząc, że podchodzi do niego Elsa.
      Przez chwilę tylko mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Thomas odezwał się:
      — I jesteś pewna, że chcesz to zrobić, tak? Bo wiesz, potem nie będzie już odwrotu.
      Elsa pokiwała głową, najwyraźniej mocno zdenerwowana. Mimo wszystko pierwsza zagłębiła się w las, kierując się tą samą drogą, którą szliśmy wtedy na łyżwy. Poczułem, jak przez moje ciało przechodzą dreszcze.
      — Idziemy — szepnął Jonathan i po chwili zwinnie przeskoczył na kolejną gałąź. A potem znów na kolejną. Leciałem za nim, dopóki nie kazał mi się zatrzymać.
      Po kilku sekundach zauważyłem biegnącą do jeziora Elsę.
      — Jesteś tu? — zawołała, całkiem głośno. Za nią nadbiegł zdyszany Thomas.
      Szkoda tylko, że kiedy go zauważyłem, spadłem prosto na ziemię.
      Wystraszone spojrzenie Elsy powiedziało mi prawie wszystko. Szkoda tylko, że nie było skierowane na mnie, tylko na kogoś, kto stał nade mną. I kto przygniatał mnie do ziemi czymś naprawdę, naprawdę ciężkim.
      — Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz?
      Byłem w stu procentach pewien, że powiedziała to Elsa. Tylko że ta, na którą patrzyłem, nie poruszyła ustami nawet o milimetr.
      Ciężar chwilowo zelżał, więc z trudem przewróciłem się na plecy. 
      No i wyobraźnia spłatała mi figla.
      Bo to niemożliwe, żeby Elsa nagle stała się całkiem ładną dwudziestolatką.



Jonathan 

      Czasami wyobrażałem sobie Elsę jako królową Arendelle. Ale tylko czasami, bo ciężko było mi pogodzić się z tym, że ona kiedyś przekroczy dwudziestkę, a ja dalej będę w tym żałosnym ciele siedemnastolatka.
      A tu proszę, Elsa, zupełnie jak żywa. Tylko odrobinę wyższa, bardziej pewna siebie, ubrana w spodnie i w kucyku zamiast warkoczu. W takim wydaniu bardziej przypominała Alice.
      
      Chociaż Alice byłaby o niebo ładniejsza.

       Zeskoczyłem za Jackiem i spróbowałem coś zrobić.
      — Petrificus Totalus!
      I nagle leżałem na ziemi, nie mogąc nawet ruszyć palcem. Zapamiętać: Elsa za kilka lat będzie miała całkiem niezły refleks.
      — Nie musiałaś tego robić — burknął Thomas.
      — To było konieczne. Chyba nie masz pojęcia, co dzieje się teraz w przyszłości.
      Leżałem jak sparaliżowany, słuchając przemądrzałego głosu starszego wydania Elsy.
      — Musimy zaczynać przy nich? — młodsza mruknęła, patrząc niepewnie na Jacka i na mnie. Niech to szlag, nie mogłem nawet złapać z nim kontaktu wzrokowego, bo leżał odwrócony plecami.
      — Mamy wojnę, w tym momencie może umiera Alice, a ty chcesz mi powiedzieć, że się boisz?! Miałyśmy układ!
      Okej, to się robiło naprawdę nieprzyjemne. Ta dziewczyna nie była Elsą. Nie zachowywała się jak ona.
      Była bardziej jak opętana Fancy.
      Świetnie, mogę z miejsca popełnić samobójstwo.
      Być może to moja siła woli, a być może zaklęcie było za słabe. Poczułem, że paraliż palców u nóg zmniejsza się, a już po kilku sekundach mogłem nimi ruszać. Pozostało czekać, aż reszta mojego ciała będzie w miarę sprawna. A wtedy zacznie się porządna walka.

      Bądźcie cicho.
      Gdybym mógł, przysięgam, podskoczyłbym ze strachu. Od dawna nie słyszałem żadnego głosu w głowie, oprócz Ciemnego. Teraz zaczynałem trochę się bać, że może rzeczywiście zwariowałem. Poza tym głos zdawał mi się całkiem znajomy.

      Za chwilę was uwolnię, potem coś wymyślimy.

      Dalej tkwiłem w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Rozpoznałem jednak głos.
      Witamy na zjeździe rodzinnym niedoszłych władców Arendelle!
      Ugh, przysięgam, mój brat strasznie się grzebał, jeśli chodzi o uwalnianie nas spod uroku. Kiedy jednak to zrobił, poczułem całkowitą ulgę. Zastanawiało mnie tylko, czy dam radę siedzieć spokojnie, podczas gdy Fancy świetnie się bawiła, udając Elsę z przeszłości. Jak na razie byłem bezradny. Jeden fałszywy ruch, a mojej siostrze mogło naprawdę strzelić do głowy coś naprawdę głupiego. A tego raczej wolałem uniknąć. 

      Ciemny? Mógłbyś zleźć z tego drzewa i mi pomóc?
      Nie dostałem odpowiedzi od mojego koszmarnego konia, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Wydawało mi się, że upłynęły godziny, podczas gdy Fancy stała i ustalała szczegóły z Elsą. Thomas stał z boku i obojętnym wzrokiem patrzył to na mnie, to na Jacka. Co chwilę wzdychał, jednocześnie pociągając nosem.
      Zmarszczyłem brwi. Przecież on nie miał kataru.
      — Koń — Thomas odezwał się niespodziewanie. Fancy i Elsa przerwały swój spór i spojrzały w miejsce, które wskazywał palcem ten mały zdrajca.
      — Że niby co? — Fancy zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie. Jeśli zrozumiała, że jest tutaj Ciemny, to nie dała tego po sobie poznać.
      — Koń. Czuję konia.
      W tym momencie Thomas oberwał kopytem w potylicę. Niezbyt mocno, ale na tyle trafnie, że zemdlał.
      Błyskawicznie się podniosłem i rzuciłem na Fancy. Jack zrobił to samo tylko podbiegł do Elsy, która zaczęła się wyrywać. Przysięgam, moja siostra wyprała jej mózg.
      — Już mi nie przeszkodzisz, słyszysz? — wysyczała Fancy, kiedy próbowałem przygnieść ją do ziemi. W palcach czułem chłód, jakby ktoś obłożył mi je lodem. Czułem, jak drętwieją, dlatego, mimowolnie, na kilka sekund rozluźniłem uścisk wokół jej nadgarstków.
      Oczywiście, że miałem zamiar zrobić coś, co sprawiłoby, że Fancy nie ruszy się ani o milimetr. Tylko ta chwila zawahania kosztowała mnie więcej, niż przypuszczałem.
      Moje ręce momentalnie zsiniały, a ja straciłem czucie. Za chwilę otrzymałem całkiem porządnego kopniaka w brzuch, spadłem z Fancy, a ta uciekła do lasu. Po chwili usłyszałem cichy trzask, oznaczający, że moja siostra się deportowała.
      — Musimy ją gonić — Manny wyszedł zza drzew za mną. Jakby nie mógł pojawić się wcześniej.
      — Gdybyś mi pomógł, nie musielibyśmy tego robić. Poza tym nie damy rady, nie wiemy nawet, gdzie teraz jest.
      Manny prychnął zniecierpliwiony niczym rasowy snob, którego obchodzi tylko i wyłącznie własny interes. Wyciągnął do mnie rękę, ale zignorowałem go i wstałem sam. To na tyle, jeśli chodzi o relacje w nieśmiertelnym rodzeństwie. Jedna siostra gdzieś ucieka, druga zmartwychwstaje, a brat ucieka na służbę do Księżyca. I pojawia się znikąd, co raczej nie zwiastuje niczego dobrego. A, zapomniałbym, że moja dziewczyna też gdzieś się zagubiła po tym, jak zobaczyła, że całuję się z Dianą.
      Skomplikowane? Nie tak bardzo jak to, co teraz musiało dziać się z Elsą.
      Już chciałem biec do Jacka, kiedy ten sam wpadł prosto na mnie, niosąc na rękach nieprzytomną dziewczynę.
      — Drętwota zadziałała odrobinę za mocno.
      Elsa została ostrożnie ułożona na ziemi i związana kilkoma nićmi koszmarów zapożyczonymi od Ciemnego.
      — Nie powinniście tego robić.
      — A niby jakie jest inne rozwiązanie? — warknąłem do Manny'ego, nawet się nie odwracając. Jeśli powie jeszcze słowo, to Jack może zmienić zdanie co do naszego planu. A to była ostatnia rzecz, na jaką miałem w tej chwili ochotę.
     — Rób jak chcesz — mój brat wzruszył ramionami. — Widzimy się na Biegunie Północnym, Frost.
      Odwróciłem się w momencie, kiedy Manny się deportował. Głośny trzask i jego słowa pozostały w mojej głowie na długo po zmodyfikowaniu Elsie pamięci.

Elsa

      Powoli otwarłam oczy, zastanawiając się, gdzie mogę się znajdować. Zmrużyłam oczy. Musiałam przez przypadek zasnąć. Próbowałam wstać, ale poczułam, że ktoś mnie przed tym powstrzymuje.
      — Nie wstawaj.
      Popatrzyłam zdziwiona na Jacka, który zaniepokojony obracał w rękach różdżkę.
      — Co się stało?
      Dotknęłam czoła. Pod palcami wyczułam chłodny bandaż, chociaż głowa mnie nie bolała.
      — Spadłaś z konia, kiedy chciałaś przeskoczyć nad pniem w lesie. Nie pamiętasz?
      Tym razem Jack nie kłamał zbyt dobrze. Po krótkiej rozmowie mogłam wywnioskować, że kłamał jak najęty. Jedyną prawdziwą informacją było to, że przespałam cały dzień i za moment wybije siódma.
      — Jeśli chcesz, mogę przynieść ci coś do jedzenia.
      Kiwnęłam powoli głową. Rzeczywiście byłam głodna, a poza tym przez chwilę wolałam zostać sama.
      Po wyjściu Jacka z pokoju odczekałam pięć uderzeń serca, zanim zerwałam się z łóżka. To dziwne, bo przecież to on powinien tutaj leżeć. Co prawda nie spadł z konia, ale modyfikacja wspomnień musiała pozostawić za sobą skutki uboczne.
      Podeszłam do okna, po czym zapukałam w nie trzy razy. Umówiony sygnał. Otwarłam je na oścież i wychyliłam odrobinę.
      — Udało się.
      Fancy zawisła głową w dół, patrząc na mnie z zadowoleniem.
      — Świetnie. Więc nasza umowa nadal aktualna, tak?
      Kiwnęłam głową.
      — Bardzo dobrze — pokiwała głową. To aż dziwne, że wyglądała jak ja. — Jeszcze jedno. Jonathan pewnie zacznie coś podejrzewać i mnie szukać. Znajdź sposób, żeby mu to utrudnić.
      Zawahałam się. Właściwie to ufałam Jonathanowi, więc dlaczego robiłam coś tak okropnego? Już chciałam zaprotestować, ale w ostatniej chwili z moich ust wypłynęły całkiem inne słowa.
      — Dobrze.
      — Więc widzimy się w Hogwarcie.
      I zniknęła. Czasami bywała gorsza niż Jack.
      Jack, którego kroki słyszałam już na schodach.
      Szybko weszłam pod kołdrę, przykrywając się aż po samą szyję. Chwyciłam pierwszą z brzegu książkę i przeczytałam dwie pierwsze linijki losowej strony. 

      „Nawet najbrudniejsze kłamstwo wyjdzie na jaw. A ludzie, którzy oszukali, zostaną potępieni. I już nigdy nie zaznają szczęścia.”

       Pokręciłam głową. To tylko cytat.
       I tylko jedno, całkiem niewinne kłamstewko.




***

Wow, skończyłam ten rozdział z całkowitym opóźnieniem. Jestem na siebie trochę wściekła, ale przez zajęcia dodatkowe i inne pierdoły nie miałam zbytnio czasu. Jeszcze raz przepraszam i obiecuję poprawę w najbliższym czasie, chociaż to też może mi nie wyjść. Niedługo święta, a ja do tego czasu chciałabym mieć wszystkie oceny poprawione. 

Ale dosyć gadania. 

JA TU WIDZĘ BAD END TEGO BLOGA, TA HISTORIA NIE IDZIE W OGÓLE W DOBRYM KIERUNKU. 
Taa, trochę jak moje życie. 

W każdym razie nadal Was kocham ^^

Hentai x
PS Czy tylko mnie denerwuje nowy wygląd Bloggera? ;_;





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Siva Internetowy Spis