niedziela, 14 maja 2017

Księga II — Epilog: Próba



Jack

      Moja pierwsza myśl?
      Byłem bardzo, ale to bardzo zdesperowany, skoro poprosiłem taką idiotkę o pomoc.
      Fancy nie przejawiała jakichkolwiek oznak sprytu, inteligencji czy chociażby poczucia humoru. Jej odpowiedzi były co najmniej wytrącające z równowagi, a ja nie bardzo miałem jak ją wygonić. Miała silniejsze moce ode mnie, czego nie omieszkała zademonstrować. Przypuszczam, że plecy będą bolały mnie jeszcze przez następny tydzień.
      — Więc po co kazałaś mi przynieść zmieniacz czasu?
      Starsza kopia Elsy spojrzała na mnie jak na idiotę i ciężko westchnęła.
      — Dzieciaku, ty naprawdę niczego nie rozumiesz.

      No to nie wiem, może mi to wytłumacz?
      — Jeśli coś pójdzie nie tak jak zaplanujemy to kaplica, rozumiesz młody? Zakładam, że znasz zasady.
      — Skąd możesz to wiedzieć?
      — North zawsze uczy tego na początku — Fancy spojrzała na mnie szybko.
      — Znasz go? — podniosłem się z dachu.
      Fancy uśmiechnęła się przebiegle.
      — Wypocznij, będziemy mieli dużo pracy w najbliższym czasie — Fancy podeszła do krawędzi dachu. — I pamiętaj Jackson: nawet księżyc ma ciemną stronę.
      I skoczyła. Po chwili usłyszałem jej śmiech, kiedy podniosła się do lotu przy samej ziemi. Mnie pozostało jedynie wpatrywanie się w blednące gwiazdy, nieustannie przypominające mi o ciągłym upływie czasu.


      Kilka godzin później wstałem punktualnie o czwartej nad ranem. Wyszedłem na palcach z dormitorium Slytherinu, udając się do drzwi wyjściowych. Wszystko wydawało się inne: schody jakby ruszały się na moją korzyść, wiedząc, że będę miał ciężki dzień. Pierwsze promienie słońca wpadały przez ogromne witraże, kiedy wchodziłem po schodach do sowiarni. Na samą myśl o tym, co miałem zrobić, zaczynało mnie mdlić. Chociaż wolałem zrobić coś bardzo, bardzo głupiego niż później stać ubrany w czarny garnitur nad grobem Elsy.
      Błękitny feniks siedział na najwyższej żerdzi, odganiając inne ptaki. Blue popatrzył na mnie bystrymi ślepiami i machnął swoimi niebieskimi skrzydłami, wywołując tym samym lekki wietrzyk. Zleciał ostrożnie na niższą żerdź i łaskawie wystawił nogę, do której przywiązałem cienki zwitek papieru. Upewniłem się, że węzeł jest porządny i westchnąłem głęboko.
      — Powiedz swojej pani, że będę punktualnie.
      Nie żeby jakiś durny ptak potrafił zrozumieć, co mówię.
      Chwilę później patrzyłem jak wielki feniks znika między gałęziami Zakazanego Lasu. W liście wysłanym do Fancy zawarłem wszystkie moje wątpliwości co do kolejnych godzin. Czułem, jak w gardle powstaje mi coś na kształt wielkiej kuli uniemożliwiającej mi oddychanie i mówienie.                     Niedopracowany plan, który został wymyślony na poczekaniu nie mógł być dobry. Pomysł, należący w większej mierze do Fancy, opierał się głównie na dziele przypadku. Jeśli Elsa, Strażnicy i komisja postąpią tak, jak przewidywaliśmy, wtedy nie powinno być żadnych problemów. Nawet zmieniacz czasu nie będzie nam w stanie pomóc, jeśli wszyscy dostaną napadów złego humoru.
      Przez kolejne minuty ściskałem z ręku mały naszyjnik z klepsydrą tak mocno, jakby miało od tego zależeć moje życie. Bo, tak właściwie, trochę zależało.


***

      Czasami nawet dobrze jest być księciem. Dzięki temu jakoś udało mi się dostać na błonia i stać jakieś pięćdziesiąt metrów od namiotu, w którym powinna być Elsa. Według taty w tym momencie komisja z Ministerstwa Magii powinna instruować Elsę, jak powinna przebiegać Próba. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, ostatnim razem było to całodniowe przebywanie z dorosłą sklątką tylnowybuchową. Brakowało tylko informacji o tym, czy ktoś przeżył.
      Kilka chwil później Elsa wyszła z namiotu, otoczona przez kilkunastu ludzi, którzy ciągle coś do niej mówili. Nie mogłem rozróżnić słów. Czułem się, jakby wszystkie moje szare komórki w jednym momencie przestały pracować. Ledwie odczułem, że moje ręce trzęsą się jak oszalałe. Poczułem, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Wzdrygnąłem się odruchowo i spojrzałem na tatę, który wyglądał na mocno zaniepokojonego.
      — Wszystko w porządku? — zapytał ściszonym głosem. Kiwnąłem głową.
      — Mógłbym na chwilę wrócić do zamku?
      — Nie chcesz na to patrzeć, co? — mruknął James. — Idź, może Elsie się poszczęści.

       Nie, po prostu ją uratuję.

       Ruszyłem po błoniach w stronę Hogwartu. Nie miałem nawet najmniejszej ochoty oglądać się za siebie, cała to głupia afera to było dla mnie po prostu za dużo. Czym Elsa im zagrażała? Przecież całe swoje życie udawało jej się utrzymać zaklęcie w ryzach, nawet jeśli przez kilka lat nie miała o niczym pojęcia. Gdyby nie atak pod koniec roku nic by się nie stało, a ja siedziałbym teraz z nią nad jeziorem i cieszył ze zbliżającego się końca roku szkolnego. Czy to naprawdę było tak wiele?
      Nie wyciągałem zmieniacza czasu, dopóki nie dotarłem w umówione wcześniej miejsce. Najwyższe piętro Hogwartu było jedną wielką graciarnią. Wchodząc tam odrobinę obawiałem się, że spotkam kogoś, kto kolekcjonuje złom, ale nic takiego nie miało miejsca. Drzwi znajdujące się obok okna wychodzącego na wielkie jezioro były otwarte na oścież. Wyciągnąłem różdżkę, na wypadek gdyby coś dziwnego zamierzało mnie zaatakować.
      Jedyną dziwną rzeczą w zakurzonym pokoju z zatęchłym powietrzem była Fancy, wpatrująca się w ścianę zaraz po mojej lewej stronie. Wisiał na niej ogromny obraz przedstawiający siwego staruszka z długą brodą i okularami – połówkami.
      — Kto to?
      Fancy podskoczyła i spojrzała na mnie. Przez chwilę wydawała się być wystraszona, ale szybko się opanowała.
      — Nikt ważny, przynajmniej dla mnie. Próba już się rozpoczęła?
      Kiwnąłem głową, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu.
      — Dobra, mamy mniej więcej zarys naszego planu. Ja odwracam uwagę komisji w jakiś dziwny sposób, a Ty sprawdzasz na tej mapie — podała mi złożony na pół wyświechtany świstek papieru — w którym miejscu znajduje się Elsa. Zakładasz na nią i na siebie zmieniacz czasu i cofacie się do momentu, w którym powinna iść po instrukcje. Mówisz jej, w którym miejscu ma poczekać i co robić, ja lecę i ją stamtąd zabieram. Jasne?
     Chwilę zajęło mi ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Byłem tak zdenerwowany, że nie potrafiłem znaleźć bardziej sensownego wyjścia z sytuacji. O ile takowe w ogóle istniało. W danym momencie liczyło się dla mnie głównie uratowanie Elsy i zaprowadzenie jako–takiego porządku. Ściskało mnie w żołądku i zanim zdążyłem się powstrzymać z moich ust wyszło odrobinę głupie pytanie.
      — Myślisz, że damy radę ją uratować?
      To było żałosne. Fancy była naszym wrogiem, nie przyjacielem. Nie powinienem był nawet z nią rozmawiać, tymczasem ja w najlepsze spiskowałem z nią przeciwko Ministerstwu Magii. Gdyby coś poszło nie tak, to mnie by się oberwało, o Fancy nikt nie wiedział. To ona byłaby wolna od jakichkolwiek zarzutów, to nie ona miałaby problemy. Nie musiała się przejmować tym, czy nasz plan jest spójny i może zadziałać. A mimo to wydawało mi się, że chce pomóc — mnie, Elsie, jej rodzicom. Zupełnie jakby chciała zrobić coś dobrego, ot tak, bezinteresownie.
       — Jakoś to pójdzie, młody. Już ty się o to nie martw.

***

      Mimo słonecznej pogody moje ciało oblewały zimne dreszcze. Chyba po raz pierwszy latanie nie sprawiało mi chociaż najmniejszej przyjemności. Specjalnie zaklęta przez Fancy mapa była gdzieniegdzie podarta, ale udało mi się z niej rozczytać. Elsa powinna być teraz w samym środku Zakazanego Lasu, na terenie centaurów. Powinna być tam bezpieczna, bo pół ludzie – pół konie zazwyczaj nie krzywdziły nikogo, kto nie mógłby być dorosłym czarodziejem i nie mógł się bronić. Inna sprawa, że moc Elsy wydawała mi się być bronią dziesięć razy niebezpieczniejszą niż zwykłe czary.
       Wylądowałem na ziemi pokrytej suchymi liśćmi, drobnymi gałązkami i mchem. Drzewa w tej części lasu rosły gęsto, a w dodatku były nadzwyczaj wysokie i rozłożyste. Światło słoneczne nie dochodziło tutaj prawie wcale. Nie było słuchać świergotu ptaków czy jakichkolwiek odgłosów. To przerażało mnie najbardziej. Co, jeśli stało się coś na tyle złego, że wszystko wyniosło się z tego miejsca albo, co gorsza, umarło?
       Bałem się odezwać. Oddychałem jak najciszej, jakbym miał uszkodzić tę idealną harmonię. Nie mogłem zebrać się w sobie, żeby krzyknąć. Zmieniacz czasu ciążył mi na szyi niczym kamień, a ja nie mogłem nawet się ruszyć.
      — Jack?
      Odwróciłem się w stronę, z której dobiegał głos. Elsa ze łzami w oczach zaczęła do mnie biec, tylko po to, aby kilka metrów przede mną stanąć w miejscu.
      — Nie jesteś kolejną iluzją, prawda? — głos miała opanowany, chociaż wyglądała jakby centaury z lasu umyślnie ją stratowały, wyleczyły i zmusiły do ucieczki przed ich śmiercionośnymi kopytami.
      — Nie jestem, przecież widzisz.
      — Każda iluzja by tak powiedziała. Zrób coś, żebym ci uwierzyła.
      Westchnąłem ciężko. Elsa najwyraźniej musiała sporo przejść w krótkim czasie od wpuszczenia jej do tej dziczy. Czymkolwiek były jej iluzje było mi niedobrze na samą myśl o tym, że przedstawiały mnie.
       Wyciągnąłem spod bluzy zmieniacz czasu i pomachałem nim.
      — A czy iluzja miałaby to?
      W jednym momencie patrzyłem, jak oczy Elsy zachodzą łzami, a w drugiej już przytulałem ją i starałem uspokoić. Udało mi się to dopiero po kilku minutach.
       — Centaury uciekły — usłyszałem cichy szloch. — Ministerstwo je wygoniło, były wściekłe.
       — Dlaczego Ministerstwo miałoby je wygonić?
       — Nie mam zielonego pojęcia. Ostatnio przez przypadek podsłuchałam rozmowę jakichś urzędników. Mogą mieć kogoś, kto jest pod wpływem zaklęć lub po prostu wziął łapówkę. Jest wysoko postawiony, więc jeśli nie chcesz skończyć bez pracy musisz robić to, co ci każą — Elsa pociągła nosem i niezręcznie wysunęła się z moich ramion. Policzki miała czerwone, a oczy zapuchnięte od płaczu. Jej ubranie było nadszarpnięte, a na dłoniach miała kilka zadrapań.
      — Nic ci nie jest?
      Elsa pokręciła głową. Westchnąłem ciężko, chwytając łańcuszek przyczepiony do zmieniacza czasu i rozciągając go.
      — Co teraz robimy?
      — Cofamy się w czasie, żeby powiedzieć wcześniejszej tobie, co masz robić, żeby przejść próbę.
      — Zwariowałeś, tak? Proszę cię, Jack, powiedz mi, że to tylko kolejny z twoich głupich żartów.   Przecież to złamanie zasad. Wiesz, co może się stać, kiedy nam się nie uda? A co, jeśli coś się stanie? Jak dotrzemy do mnie z przeszłości, skoro byłam pilnowana przez ministerstwo dwadzieścia cztery godziny na dobę, co? Kilkanaście godzin temu ten teren był patrolowany, wszystko tutaj – drzewa, kwiaty, ziemia – są zaczarowane! Jak niby mamy się przedostać? Stąd nie ma już wyjścia, rozumiesz? — Elsa zaczęła na powrót szlochać — Nie mamy szans...
       Tym razem nie mogłem nic zrobić. To były efekty wymyślania planu na kilka godzin przed właściwą akcją: luki, wszystko zależne od przypadku, brak zapasowych rozwiązań.
      — Był w ogóle czas, kiedy ktoś cię nie pilnował? Kiedy byłaś sama chociaż przez chwilę?
      — Nie. Od pożegnania z tatą nie miałam ani chwili prywatności.
      To mógł być pomysł. Przeniesienie się blisko dwa tygodnie wstecz było bardzo, ale to bardzo ryzykowne. Byłoby to kolejne złamanie zasad. Każdy zmieniacz czasu był oddawany do Ministerstwa po roku użytkowania. Można było z nich odczytać, kto i na jak długo przenosił się wstecz. Do zmieniaczy czasu dostęp miały tylko specjalnie dobrane osoby z ministerstwa. Nie miałem zielonego pojęcia, skąd miał go North czy Fancy. Cofanie się o więcej niż dwanaście godzin mogło nieść za sobą tragiczne skutki: odłączenie się fragmentu ciała od reszty, zaburzenie pętli czasu czy – w najgorszym przypadku – przeniesienie się w niedaleką przyszłość.
      Elsa nie mogła o tym wiedzieć. Nie miała przecież zmieniacza czasu na wyciągnięcie ręki, nie mogła więc znać tak skomplikowanych zasad jego użytkowania. Informacje, które Ministerstwo ujawniło społeczności czarodziejów były tylko wierzchem góry lodowej. Po prostu ktoś wydał zakaz używania zmieniaczy czasu.
      — Świetnie. Przeniesiemy się do tego momentu i wtedy coś wymyślimy.
      — Przecież to jakieś trzysta obrotów! Dwa tygodnie wstecz, co będziemy robić przez dwa tygodnie? Czy ty w ogóle potrafisz się tym posługiwać? — Elsa zaczęła krzyczeć. Jej głos niósł się echem po lesie, kiedy przekładałem łańcuszek przez jej szyję i liczyłem obroty zmieniacza czasu.   Trzysta godzin wstecz powinno nam wystarczyć, ale mimo to nadal czułem się niepewnie. W głowie zaczynały mi huczeć ostrzeżenia Northa.
      Kiedy puściłem pokrętło było już za późno.
      Przed moimi oczami wirowały obrazy. Widziałem, jak dookoła nas wszystko się zmienia w ekspresowym tempie, przez moment widziałem na wet jednego z pracowników ministerstwa.
Ale potem coś się zmieniło. Jakby mgła przesłoniła mi umysł. Nie słyszałem już krzyku Elsy, chociaż czułem, że jest obok mnie. Owładnęło mną zimno, a dreszcze przeszły od cebulek włosów po czubki palców u stóp. Coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak.
      Nie pamiętam dokładnie reszty: to było jak zaćmienie umysłu, jakby ktoś uderzył w ciebie tłuczkiem podczas meczu quidditcha, a ty nie możesz się ruszyć. Wiem, że było mi przeraźliwie zimno, jakbym zamiast krwi w moich żyłach płynął mróz.
       Kiedy wszystko w końcu ustało, nie mogłem rozpoznać miejsca, w którym się znajdowałem. Było tutaj mnóstwo śniegu, a ja czułem, że moje ubrania zaczynają przemakać. Elsa nadal była obok mnie, chociaż wyglądała na zszokowaną tym, co przed chwilą zaszło. Spojrzałem na zmieniacz czasu. Pękł na pół. Nie mogliśmy już nic zrobić, tylko czekać na rozwój wydarzeń. Zimno, które czułem w czasie podróży w czasie dopadło mnie znowu.
      — Też to czułaś? — zapytałem Elsę, która spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
      Zamiast odpowiedzi doczekałem się kolejnego wybuchu płaczu. Tym razem poczekałem, aż Elsa uspokoi się na tyle, aby przekazać mi najgorszą z możliwych wiadomości.
      — Jack, twoje wło.. włosy — zaczęła, szlochając — One są... są...brązowe.
      Wtedy nie pozostało mi nic innego, jak płakać razem z Elsą.


***


Okej, strasznie późno, przepraszam. Jest rozdział, może odrobinę za krótki, chociaż niedługo zacznie się dziać trochę bardzo, bardzo dużo. 
Miło jest pisać po blokadzie. 
Kocham Was!
Hentai x

1 komentarz:

  1. No tak, to znowu ja ;) Cieszę się, że jest kolejna notka. Co ten Jack znowu namieszał? Albo Fancy? Czyżby trochę ich poniosło z przekręcaniem i wywaliło w czasach kiedy Jack nie był Strażnikiem? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi... Rozdział jak zwykle świetny, fajnie, że wprowadziłaś zmieniacze czasu (zawsze mi się podobały, tak samo jak smoki), chociaż po "Przeklętym dziecku" mam do nich mało zaufania. Tak abstrahując od tematu, kiedyś opublikowałaś wstępny prolog opowiadania o Jelsie inaczej ;) Czy po zakończeniu tej historii Elsy, zamierzasz pisać tamto opowiadanie, jakieś inne? Bo chętnie bym coś Twojego jeszcze czytała. I teraz już chyba ostanie pytanie (nie wiem o co chodzi z tym pytaniem), w tej historii umieściłaś Jacka, Roszpunkę i Meridę, czyli większość członków tzw. Wielkiej Czwórki i interesuje mnie czemu nie ma Czkawki? Zazwyczaj umiesza się ich wszystkich razem, więc wzięło mnie na przemyślenia, bo w sumie ostatnio na nowo oglądam i filmy i serial z nim, no i nie powiem jeszcze bardziej Czkawkę polubiłam... Tak trochę prywaty ;) Także to tyle w tym przydługim komentarzu. Jak zwykle życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń

Siva Internetowy Spis