niedziela, 25 października 2015

Rozdział II - Tiara Przydziału

Elsa


  Kiedy dobiegliśmy z Jackiem do reszty pierwszoroczniaków, Pan Święty Mikołaj stukał mosiężną kołatką w wielkie dębowe drzwi. Po chwili wrota otwarły się ze skrzypieniem zawiasów.
  Na samym środku sali wejściowej stała przysadzista kobieta, chyba czterdziestoletnia, w szmaragdowej szacie w szpiczastej tiarze. Kamienne mury oświetlało tylko kilka pochodni, a sklepienia nie można było nawet dojrzeć, przez co surowy wyraz twarzy tej kobiety ginął w mroku. 
- Przyprowadziłem pierwszorocznych, pani profesor Tryinot - powiedział mężczyzna, który prowadził nas do zamku. 
  To nazwisko było napisane na liście, który dostałam w czerwcu. Wynikało z niego, że profesor Florence Tryinot jest zastępczynią dyrektora Hogwartu.
- Bardzo dziękuję, Pronunce, możesz iść - profesorka skinęła głową w jego stronę. Teraz spojrzała na nas, a jej rysy trochę złagodniały. 
- Chodźcie za mną - powiedziała ciepłym, lecz surowym głosem i odwróciła się w stronę schodów. Spojrzałam na Jacka, który wzruszył ramionami i trącił Johna łokciem, żeby szybciej szedł.
  Kiedy profesor Tryinot stanęła na samym szczycie schodów, zatrzymała się i odwróciła w naszą stronę.
- Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieję, że wszyscy posiadacie odpowiednie wyposażenie - spojrzała na nas wyczekująco. Po grupie przebiegł cichy szmer, oznaczający - chyba - odpowiedź twierdzącą. - Świetnie. W takim razie należy przydzielić was do domów. W Hogwarcie są cztery domy, a ten, który wybierze wam Tiara Przydziału, będziecie odtąd, aż do zakończenia waszej nauki, traktować jak rodzinę. Jak już wspomniałam, domy są cztery: Gryffindor, w którym mieszkają Gryfoni - spojrzałam na Meridę. Właśnie pokazywała Jackowi język i chytrze się do mnie uśmiechnęła. Odpowiedziałam lekkim uniesieniem kącików ust. -  Hufflepuff, którego mieszkańcami są Puchoni, Ravenclaw z Krukonami i Slytherin, gdzie uczniów nazywa się Ślizgonami. To tyle. Kiedy wejdziemy do Wielkiej Sali, macie ustawić się przy stole prezydialnym, przodem do innych uczniów - profesor Tryinot skończyła, wskazała nam wejście do Wielkiej Sali, a sama odwróciła się w drugą stronę i skręciła w jeden z bocznych korytarzy.
  Nagle drzwi otwarły się same, a wzrok wszystkich uczniów natychmiastowo zwrócił się na nas. To znaczy się, na mnie, Meridę, Roszpunkę, jakiegoś bruneta i Jacka.  Zwłaszcza na Jacka. Taa... białe włosy robią wrażenie.
  Ktoś popchnął mnie lekko do przodu. Zrobiłam pierwszy krok. Teraz trzeba było iść dalej. Wzięłam głęboki oddech i starałam nie myśleć nad tym, co moja moc potrafiłaby zrobić, gdyby teraz przypadkowo wymknęłaby mi się spod kontroli.
  Nie bez powodu Wielka Sala nosiła miano Wielkiej. Było to naprawdę ogromne pomieszczenie, w którym zmieściłoby się pięć takich kościołów, jak ten, który zbudowano w Arendelle. Sklepienie było zaczarowane tak, żeby pokazywało aktualną pogodę, jaka panuje na zewnątrz. Czytałam o tym w Historii Hogwartu, którą dostałam od taty. Pod magicznym sufitem lewitowały setki świec, które oświetlały pomieszczenie z góry.
- Ciekawe... Dlaczego ten wosk nie spada nam na głowy? - powiedział Jack, spoglądając na sklepienie.
Powoli doszliśmy do podium przed stołem prezydialnym, gdzie profesor Florence postawiła niski taboret, a na nim starą, wyświechtaną i połataną w wielu miejscach, tiarę czarodzieja. Wszyscy uczniowie zamilkli, spoglądając na kapelusz wyczekująco. Nagle szew łączący Rondo kapelusza i jego spiczastą część rozwarł się, tworząc coś na kształt ust, a ten stary kapelusz zaczął śpiewać. Naprawdę. 

Tysiąc lat temu z górą,

Tuż po tym, jak na świat przyszłam,
Żyło raz czworo magów,
Zdolnych w magii i w różdżce obsługi.
Odważny Gryffindor z wrzosowisk,
Mądra Ravenclaw z górskich łąk,
Czarująca Hufflepuff z podnóża gór,
Przemyślny Slytherin z bagien.
Jedno razem zrobić chcieli, 
Jedno mieli marzenie, wielki plan:
Znaleźć nowe pokolenie,
Czarodziejów podobnych tak.
Tak dom każdy powstał,
Takie początki szkoły tej są, 
Bo każdy z magów upartych
Zapragnął mieć władzy cząstkę swą.
Każdy inne wartości krzewi,
Każdy inną z cech obrał za swą,
Mając nadzieję wielką
Zbudować jej trwały dom.
Gryffindor odwagę dostrzec potrafi,
Uczciwość to jego atut.
Ravenclaw mądrość rozpozna,
Bystrych tam czeka nagroda.
Hufflepuff na pracowitych czeka,
Na lojalność wobec przyjaciela.
A do Slytherinu możesz trafić,
Gdzie spryt i żądza władzy królują.
 Łatwo wybierać im przychodzi,
Lecz i im kończy się czas.
I wtedy podano pomysł, 
Jak dalsza tradycja ma trwać.
Gryffindor z głowy mnie zdjął,
A każdy z magów czterech
Cząstkę siebie we mnie tchnął,
I tak zaradzili biedzie. 
Każdy inne marzenia miał,
Każdy na co innego kazał patrzeć.
 Rodzinę wybieram na starcie.
Przede mną nic się nie ukryje,
Ja rozum i uczucia odczytam,
I każdemu dom przydzielę.
Ja talentów rozwój wspieram,
Ja widzę jaka w was moc.
Więc stańcie tutaj bez strachu, 
Na głowę mnie wkładajcie,
Ja nowe rodziny wam wyznaczam,
A nigdy się z doborem nie mylę,
Bo oszukać mnie nie idzie.
Gdzie kto należy, ja powiem,
Jam jest myśląca tiara,
A teraz mnie słuchajcie.

Zewsząd rozległy się brawa i oklaski, ale nikt nie był zaskoczony występem magicznej czapki. Widać Tiara Przydziału musiała śpiewać tak co roku na Ceremonii Przydziału.

Kiedy aplauz ucichł, profesor Tryinot powiedziała:
- Uczeń, którego wyczytam z listy ma podejść, usiąść na stoku i włożyć Tiarę Przydziału na głowę.
Wzięłam głęboki oddech.
Nie mogłam stracić panowania nad mocą.
Najwyżej zwalę wszystko na Jacka.
A co, jeżeli w ogóle nie dostanę przydziału?
Oddychaj, Elsa. Oddychaj.


Jack


  Chyba tak bardzo byłem zdenerwowany tylko raz w życiu. Po tej piosence, którą odśpiewała Tiara Przydziału, spojrzałem na Elsę. Zbladła tak bardzo, że mogłem zobaczyć jasne piegi na jej nosie. 
- Alexander, Casper! - chłopak o jasnych włosach wyszedł z szeregu, usiadł na stołku i nałożył kapelusz na głowę. W Wielkiej Sali narastała atmosfera podniecenia i oczekiwania na przydział. Elsa chwyciła mnie za rękaw szaty.
- Boisz się? - spojrzałem na nią trochę zmieszany. Spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami.
- Nie - odparła krótko.
- Hufflepuff! - Tiara wykrzyknęła na całą salę, a przy najbliższym stole, po prawej stronie, rozległy się wiwaty i oklaski.
- Na pewno? - spojrzałem na Elsę z ukosa.
- To nie ja zamroziłam sobie rękaw szaty - puściła moja rękę. Spojrzałem na rękaw mojej szaty. Rzeczywiście, pojawił się na nim lekki szron, więc szybko go strzepnąłem. Zmarszczyłem brwi. Nie byłem aż tak bardzo zdenerwowany, żeby zamrażać sobie ubranie. A co, jeśli Elsie wróciły moce?
Nie. Powiedziałaby mi.
  Skupiłem się na ceremonii przydziału. Thomas trafił do Slytehrinu, co było raczej do przewidzenia, a profesor Tryinot dojechała już do litery 'E'.
- Evans, Amy! - niska dziewczyna o brązowych włosach podeszła do stołka. Spojrzałem na resztę. Jeśli się nie myliłem, a na pewno nie, to zaraz...
- Frost, Jack! - wyszedłem do przodu.
Tylko nie Gryffindor.


***

  Siedziałem przy stole Ślizgonów razem z Thomasem i Johnem czekając, aż Elsa dostanie przydział. 
- Hej, znacie może tę dziewczynę? - chłopak z drugiej strony stołu wychylił się do nas.
- Którą? - Thomas podniósł się z miejsca.
- Wright, Elsa! - głos profesor Tryinot poniósł się echem po Wielkiej Sali.
- O, właśnie tą! Ładna, co nie, Tim? - drugi chłopak włączył się w rozmowę.
- Ravenclaw! - Tiara wykrzyknęła na całą salę, a Tim i jego kolega wyraźnie zmarkotnieli. Szczerze mówiąc, ja też. Jakieś dziwne uczucia nie dawały mi spokoju. Żal, że Elsa nie trafiła do Slytherinu i głupie wrażenie, że chciałbym ją mieć cały czas przy sobie. 
  Spojrzałem na Elsę siedzącą przodem do mnie, przy sąsiednim stole Ravenclawu. Siedziała między brunetem, którego spotkaliśmy w pociągu, a Roszpunką i żywo dyskutowała z chłopakiem. Po chwili spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko. Odpowiedziałem tym samym. Dobrze było znowu widzieć ją szczerze uśmiechniętą.
  Kiedy Ceremonia Przydziału dobiegła końca, wielka złota sowa na mównicy rozłożyła skrzydła, jakby zaraz miała odlecieć. Wszyscy nagle ucichli, tak, że można było usłyszeć, jak ktoś ze stołu Gryfonów wypuszcza głośno gazy. Dyrektor musiał poczekać jeszcze chwilę, zanim wszyscy na dobre zdusili w sobie chichoty i otarli łzy śmiechu.
- Witam was wszystkich, moi drodzy, w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie! - starszy, siwy pan, na Dla tych, którzy jeszcze mnie nie znają, nazywam się Nicolas Gabriel Kenvetch i jestem dyrektorem tej szkoły. Jak co roku witam wszystkich naszych uczniów, a w szczególności tych, którzy znajdują się tutaj pierwszy raz - rozłożył ręce, jakby chciał zamknąć całą Wielką Salę w swoim uścisku. 
- Całkiem miły gościu - szepnął mi na ucho Thomas. 
  No pewnie. Zwłaszcza, że nawet nie protestował, kiedy niektórzy uczniowie - na przykład ja, Thomas i John - znudzeni jego przemową postanowili się wyłączyć i bawić widelcem i wszystkim, co właśnie mieli pod ręką. Jakiś chłopak z Hufflepuffu zaczął jeść czekoladową żabę. O, a tamta dziewczyna zaczęła dłubać w nosie. Całkiem ciekawe przedstawienie. 
  Rozbudziliśmy się na ostatnie słowa naszego dyrektora:
- A teraz możecie zająć się ucztowaniem! - klasnął w dłonie a na półmiskach pojawiły się najróżniejsze potrawy. Zaczęło burczeć mi w brzuchu. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem głodny. Na samych potrawach, które próbowały robić elfy Mikołaja, nie dało się wyżyć, więc jadłem je jak najrzadziej.
  Thomas uśmiechnął się do mnie z ustami pełnymi, trochę już przeżutego, jedzenia, które szybko przełknął i powiedział:
- Stary, to nie jest szkoła. To jest raj!


***

  Po skończonej uczcie, kiedy dyrektor upewnił się, że jesteśmy napchani deserem do granic możliwości, wstał, klasnął w dłonie i powiedział:
- A teraz pora do łóżek! Chyba nie chcecie zaspać na swój pierwszy dzień w szkole, co? - jak na komendę wszystkie potrawy poznikały z talerzy, a my niechętnie wstaliśmy od stołu. 
- Ślizgoni idą za mną! - kolega Tima, który pytał się o Elsę, pomachał ręką nad tłumem i poszedł wykłócać się o pierwszeństwo wyjścia z Wielkiej Sali. Już pokochałem to miejsce.

***

  Thomas, John i ja weszliśmy do naszego pokoju. Trzy łóżka były idealnie zaścielone, a w ich nogach stały nasze kufry. Obok każdego posłania stała szafka nocna, na przeciwko drzwi umieszczono komodę z trzema szufladami. Obok niej stała szeroka, trzydrzwiowa szafa. 
- Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie tak samo fajny, jak dzisiaj - John zaczął wpychać swoje ubrania do szafy 
- Na to nie licz - ziewnąłem. Może trudno będzie w to uwierzyć, ale nawet Strażnik Marzeń, tak dzielny, wspaniałomyślny, dobry i skromny jak ja, bywa zmęczony.
- A gdzie twój entuzjazm, Jack? - Thomas siadł na łóżku i przeciągnął się. 
- Ulotnił się tak szybko, jak gazy Gryfonów - odpowiedziałem. Popatrzyliśmy po sobie i ryknęliśmy śmiechem. 
Kiedy już trochę się uspokoiliśmy, John zapytał:
- Myślisz, że Elsie cofnęły się te moce czy coś w tym rodzaju? 
- Ona o nich zapomniała, John. Dasz wiarę? Jak można zapomnieć o takich fajnych rzeczach? - spojrzałem na niego. Elsa miała naprawdę piękną moc. Niszczącą, kiedy się nad nią nie panuje, ale piękną. Zanim wpadłem do jeziora, Ja, Thomas, John, Roszpunka, Merida, Daniel, Anna i Chloe bawiliśmy się w zaspach utworzonych przez Elsę. Ile mieliśmy wtedy lat? Sześć? Siedem? A potem zdarzył się wypadek z Anną, który tak bardzo wystraszył Elsę, że nie potrafiła już używać swojego daru.
  Położyłem się do łóżka. Może nie musiałbym odchodzić od niej, gdyby rodzice nadal żyli...
Potrząsnąłem głową. Użalanie się nad sobą niczego nie da, a ja musiałem jeszcze wypytać Elsę odnośnie Mroka. Dlaczego nie powiedziała o tym wcześniej? Mogła przecież skontaktować się ze Strażnikami, dałem jej tę głupią kulę, ale mogła użyć jej tylko raz. 
Nie zrobiła tego.
Zasnąłem, myślami będąc wciąż przy Elsie i motywach Mroka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Siva Internetowy Spis