poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział V - Rutyna

Elsa

  Pierwszy tydzień w Hogwarcie minął nam zaskakująco szybko. Zdążyłam już wpaść w rutynę, która prędzej czy później, dopada każdego ucznia w Hogwarcie.
  Codziennie rano wstawałam o siódmej, szłam do łazienki, jadłam śniadanie, miałam lekcje, potem odrabiałam zadania domowe, wieczorna toaleta i łóżko. Dzień w dzień robiłam to samo. No i jeszcze pozostawała moja rozmowa z Jackiem, którego za wszelką cenę starałam się unikać. Cały czas pracowałam nad czymś, co mogłoby być wiarygodne i przekonujące. Nie miałam wątpliwości co do tego, że Jack powiedziałby o wszystkim reszcie strażników. A wtedy miałabym naprawdę poważne kłopoty.
  Siedziałam w pokoju wspólnym Krukonów. Zazwyczaj panował tutaj spokój, bo wielu uczniów czytało lub pisało wypracowania. Od dłuższego czasu przyglądałam się Hay-Lin, która leniwie przerzucała kartki opasłego tomu Encyklopedii Czarodzieja. W głowie zaświtała mi pewna myśl. W dzieciństwie, kiedy zazwyczaj nie mogłam zasnąć, lub strasznie mi się nudziło, robiłam sobie gorącą czekoladę. Jednak w Hogwarcie jadało się o wyznaczonych porach. A nawet gdybym chciała iść do kuchni, to była już cisza nocna.
Przecież nauczyciele cię nie złapią - pomyślałam.
- Hey? - Hey-Lin podniosła na mnie wzrok.
- Co się stało?
Zawahałam się przez chwilę.
- Wiesz może, gdzie jest kuchnia? - zapytałam niepewnie. Jeśli chodziło o moją koleżankę, to zawsze można było na niej polegać w sprawie tajnych przejść. Nie miałam pojęcia, skąd to wszystko wie, a i ona nie mówiła o tym zbyt wiele. Zazwyczaj, kiedy ją o to pytałam, zmieniała temat lub, najzwyczajniej w świecie, nie odpowiadała.
- Oczywiście, że wiem - odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Możemy wymknąć się, ale tak, żeby nikt z pokoju wspólnego nas nie zobaczył.
  Wstałyśmy powoli i podeszłyśmy do drzwi. Rozejrzałyśmy się po pomieszczeniu. Nikt nie zwrócił na nas specjalnej uwagi.
- Co robicie? - podskoczyłyśmy na dźwięk głosu Roszpunki. Nabrałam pewności, że nam się nie uda.
- My właśnie... eee... - Hay-Lin zająknęła się.
- Naprawdę chciałyście wyjść beze mnie? - moja współlokatorka uśmiechnęła się szeroko, bawiąc się pasmem włosów, które sięgały jej aż do kolan. - No co? Chodźcie, zanim ktoś nas zobaczy! - dodała ciszej.
  Wyszłyśmy przez dębowe drzwi.
- Wejście do kuchni jest pod Wielką Salą, na klatce schodowej, nieopodal beczek - powiedziała cicho Hay-Lin i ruszyła w stronę schodów prowadzących na dół. Ja i Roszpunka ruszyłyśmy za nią.
Szybko zbiegałyśmy po schodach, które kolejno prowadziły nas na coraz niższe piętra.
  W końcu zeszłyśmy na sam parter i zatrzymałyśmy się na końcu korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali. Zaczęłyśmy nasłuchiwać, czy żaden nauczyciel lub prefekt nie patroluje korytarzy.
- Czysto. Chodźcie za mną - Hay-Lin powiedziała szybko, po czym potruchtała na palcach w stronę kolejnych schodów.
Zatrzymałyśmy się przed nimi.
- Słyszycie to? - spytałam.
  Za nami było słychać szybkie kroki. Niewątpliwie należały do któregoś z nauczycieli. Zbiegłyśmy po schodach jak najszybciej się dało. Księżyc w pełni, którego światło padało na korytarze, wcale nam tego nie ułatwiał.
  Wpadłyśmy w korytarz, który prowadził do piwnic. Kroki ucichły. Odetchnęłyśmy z ulgą.
Hay-Lin skinęła ręką, tym samym dając znak, żebyśmy za nią poszły. Każdy dźwięk w piwnicach niósł się głośnym echem. W końcu doszłyśmy do wielkiego obrazu, na którym znajdowała się niebieska misa z owocami. Hay-Lin wyciągnęła rękę i położyła ją na gruszce i szybko poruszała palcami, jakby ją łaskotała. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, gruszka zaczęła się śmiać! Zauważyłam, że obok misy z owocami pojawiła się klamka. Roszpunka spojrzała na mnie, wzruszyła ramionami i nacisnęła ją. Usłyszałyśmy ciche kliknięcie, a obraz otworzył się przed nami jak drzwi.
- No co? Wchodźcie! - Hay-Lin pociągnęła mnie za rękaw.
  Weszłyśmy do ogromnego pomieszczenia, w którym ruszało się szybko kilkaset małych stworzeń. Zdążyłam zauważyć jeszcze pięć długich stołów, które odpowiadały układowi tych samych mebli w Wielkiej Sali. Potem musiałam przestać studiować wygląd kuchni, bo mój wzrok przeniósł się na jedno z dziwnych stworzeń. Miało ono długie spiczaste uszy, czerwony nos i było ubrane w poplamioną serwetkę.
- Trociniak, domowy skrzat. Jestem do usług, panienki - zaskrzeczał skrzat i skłonił się nisko. Wpadłam w osłupienie, ale Hay-Lin i Roszpunka wcale nie były zaskoczone zachowaniem Trociniaka.
- Prosimy trzy kubki gorącej czekolady, z trzema piankami każda - powiedziała rozpromieniona Roszpunka.
- Już się robi, panienki. Czy mogę coś jeszcze... - skrzat nie zdążył dokończyć, bo do kuchni wpadł Jack w towarzystwie Thomasa i Johna.


Jack

  Staliśmy zdyszani w kuchni. Większość skrzatów domowych się w nas wpatrywała. 
- Co wy tutaj robicie? - Roszpunka odezwała się po chwili milczenia.
- Stoimy - warknąłem. Jakby brakowało tego, że Murder prawie dał nam szlaban.
Elsa spojrzała na mnie zdziwiona. przewróciłem oczami. Dlaczego to ona musiała wywierać wpływ na to, jak się zachowywałem? I dlaczego właściwie jej ulegałem?!
- Thomas miał ochotę na... - nie dokończyłem, bo przez dziurę za obrazem weszła Merida, ciężko dysząc. 
- Was Murder też gonił? - spojrzała na dziewczyny pytająco.
- Oto czekolada, panienko - jeden ze skrzatów podszedł do Hay-Lin z tacą, na której stały trzy kubki z gorącą czekoladą. Pewnie pomysł Elsy. Dziewczyny wzięły tacę i postawiły ją na jednym z długich stołów. 
- Znam jedno tajemne przejście - powiedziała Hay-Lin. - Moglibyśmy ominąć nim Murdera i przy okazji wyszlibyśmy przy wejściu do lochów. Stamtąd byłoby bliżej do naszych dormitoriów.
- Prowadź - John pociągnął dziewczynę za rękę. Wyszliśmy z kuchni. Nasłuchiwaliśmy przez chwilę zbliżających się nauczycieli lub prefektów. Niczego nie usłyszeliśmy.
- Musimy dostać się do wschodniego skrzydła. Tylko po cichu i na palcach!
  Pobiegliśmy w lewo nawet nie zważając na to, jaki hałas robimy.
Hay-Lin zatrzymała się przy posągu garbatej czarownicy.
- Aberto! - szepnęła, stukając różdżką w garb rzeźby. Natychmiast ukazało się nam wąskie przejście.
- Panie przodem - wskazałem Elsie wejście ręką. Dobrze wiedziałem, że nienawidziła wszelkich lochów, podziemnych przejść, ciemnych zakamarków i lasów, w których podobno straszyło.
Rzuciła mi wściekłe spojrzenie, ale wdrapała się i weszła w przejście. Potem przyszła kolej na Roszpunkę, Meridę i Hay-Lin. Ja, Thomas i John weszliśmy jako ostatni.
- Ciemno tu - zauważyłem.
- Lumos - Krukonki zapaliły różdżki i obdarzyły mnie sarkastycznym spojrzeniem.
- Chodźcie już - Roszpunka odwróciła się i poszła w tunel. Elsa i pozostałe dziewczyny poszły za nią.   Blade światło doskonale oświetlało sklepienie niskiego tunelu. Wyglądało, jakby zaraz miało się zawalić nam na głowy.
- Czekajcie - szepnęła Elsa.
- Co? - Hay-Lin, która teraz była na przodzie, odwróciła się powoli.
- Nie czujecie tego? - moja przyjaciółka zmarszczyła brwi.
- Elsa, o czym ty... - Roszpunka nie zdążyła dokończyć, kiedy właśnie zrozumieliśmy, o czym mówiła Elsa. Liczne pęknięcia pojawiły się na sklepieniu tunelu. Nim się obejrzeliśmy, spadła na nas kupa gruzu. Pył i kurz zasłoniły wszystko. Słyszałem jedynie pokaszliwania reszty.
  Kiedy większość opadła, zauważyłem, że tunel zawalił się przed nami, oddzielając od Hay-Lin. Thomas pomógł mi wstać.
- Nic wam nie jest? - usłyszeliśmy stłumiony głos.
- Nie! - odkrzyknąłem. Merida, Roszpunka i Elsa były w trakcie otrzepywania się z kurzu.
- Wygląda na to, że będziecie musieli zawrócić!

No co ty nie powiesz?

- To... my już pójdziemy! - krzyknęła Merida i odwróciła się na pięcie. Staliśmy jeszcze przez chwilę, gapiąc się na kupę gruzu. - Idziecie, czy nie? - spojrzała a nas pytająco. Pokręciłem głową. Zerknąłem na Thomasa i Johna i ruszyłem razem z nimi za dziewczynami.
  Doszliśmy do wyjścia z tunelu. Kiedy już mieliśmy wychodzić, Merida zatrzymała się przed wyjściem.
- Jak brzmiało to zaklęcie? - spojrzała na Elsę.
- Eee... - chyba po raz pierwszy widziałem, jak nie potrafiła udzielić odpowiedzi na zadane jej pytanie.
- Świetnie - Merida, nie czekając na odpowiedź, krzyknęła - Bombarda Maxima!
Tym oto genialnym zaklęciem otwarła przejście i prawdopodobnie obudziła pół zamku.
- Zwariowałaś? - syknął Thomas.
- Przymknij się i chodź, zanim...
- A gdzie to się wybieracie, jeśli można wiedzieć?
Odwróciliśmy się powoli.
Przed nami, w blasku księżyca, stał wściekły profesor Murder.
Oj, niedobrze.


Ugh, denny ten rozdział. W ogóle mi się nie podoba, no ale cóż. 
W każdym razie we wtorek pobiliście rekord! Było aż 216 wyświetleń!
Dzięki Wam bardzo i czekam na komentarze! Nawet nie wiecie, jak bardzo potrafi to motywować do dalszej pracy!
Pozdrawiam, Kasia.

1 komentarz:

  1. Yey! Mi się spodobał ^^
    No nie wiem co tam jeszcze powiedzieć xd
    Wiec papa, weny i czekam na nastepny! (Widzisz tobie nie podoba ci się rozdział, a mi mój komentarz :c)

    OdpowiedzUsuń

Siva Internetowy Spis