piątek, 27 listopada 2015

Rozdział VI - Zakazany Las

Jack

  Na chwilę przed tym, kiedy prawie dałem zabić się Alice pomyślałem, że nie mogę mieć większych kłopotów. Jak bardzo się myliłem!
  Ja, Thomas, John, Elsa, Roszpunka i Merida staliśmy w Wielkiej Sali ze spuszczonymi głowami. 
- Proszę mi szybko wytłumaczyć wasze zachowanie. Dlaczego to zrobiliście? - zapytał szorstko opiekun Gryfonów, profesor Shirley.
Milczeliśmy. Co niby mieliśmy mu powiedzieć?

Panie profesorze, chcieliśmy tylko zjeść trochę skrzydełek z kurczaka w ostrym sosie i popić je gorącą czekoladą z piankami. Czy to naprawdę aż tak wielkie wykroczenie? 

Profesor Tryinot wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Nigdy żaden uczeń Ravenclawu nie przyniósł mi takiego wstydu. Nie spodziewałam się tego po was, Wright i Labbon. 
Spojrzałem na Elsę. Miała zmarszczone brwi, jakby nad czymś myślała.
- W takim razie, jeśli żadne z was nie che nam powiedzieć, co się wydarzyło, wszyscy zostaniecie surowo ukarani. 
Cisza. 
- To nasza wina, panie profesorze.
Spojrzałem zdziwiony na Elsę i Roszpunkę.
- O czym wy... - Merida nie dokończyła, bo kopnąłem ją w kostkę. 
- Co to ma znaczyć, Wright?
- Chciałyśmy coś sprawdzić, panie profesorze, to wszystko - odpowiedziała Elsa.
- I dlatego wciągnęłyście to resztę? - profesor Tryinot spojrzała na nią z uniesionymi brwiami. Elsa i Roszpunka dawały się wrobić tylko po to, żeby uchronić nas od kary?
Daj im działać - pomyślała ta samolubna i płytka strona mojej osobowości.

Nie mogę tego zrobić. 

Musisz. Chcesz dostać szlaban? - kłóciłem się z myślami ze sobą samym. Jakby nie wystarczyło to, że gadam do Księżyca.

Przecież jeden jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził!

Dobra. Założę się, że będą wieszać was za ręce pod sufitem.


- My sami chcieliśmy iść - powiedziałem szybko po chwili ciszy. Spojrzałem wymownie na Thomasa i Johna.
- Tak, tak, pani profesor... - Tom pokiwał głową.
- My sami się zgłosiliśmy! - John palnął z uśmiechem na twarzy.
- O czym wy, na... - znowu kopnąłem Meridę w kostkę. - A... - pokiwała głową ze zrozumieniem. Powstrzymałem się, żeby nie uderzyć się otwartą dłonią w głowę. - Tak... to znaczy, tak, pani profesor! Wszyscy braliśmy w tym udział! - pisnęła radośnie. Spojrzałem na Elsę. Miała zaciśnięte usta i piorunowała rudą jednym ze swoich spojrzeń, typu 'coś-ty-narobiła?!'.
Przeniosłem szybko wzrok na nauczycieli, którzy stali przed nami. Zdziwiony spostrzegłem, że na twarzy profesor Tryinot błąkał się lekki uśmiech. Shirley chrząknął i powiedział:
- Myślę, że w takim przypadku wasza kara może być odrobinę złagodzona. Nie odejmiemy wam pięćdziesięciu punktów.
Chwilowo odetchnąłem z ulgą. Tylko chwilowo, bo potem było już gorzej.
- Odejmiemy wam tylko czterdzieści punktów - spojrzeliśmy na wychowawcę Gryfonów ze zdziwieniem.
- Czterdzieści? - zapiszczała Roszpunka? - Dla każdego domu?
- Nie. Za każdego z was.
- Ale pan nie może... - zaczął John.
- Nie mów mi, co mogę, a czego nie, Wynth.
Spojrzałem na klepsydry, które były za stołem Gryfonów. Slytherin ucierpiał najbardziej. Straciliśmy łącznie sto dwadzieścia punktów, Ravenclaw osiemdziesiąt a Gryffindor tylko czterdzieści.
Mieliśmy przerąbane.
- O szczegółach szlabanu dowiecie się jutro. A teraz wracajcie do swoich dormitoriów - powiedziała profesor Tryinot, już bez cienia uśmiechu na twarzy.
Stara, wredna ropucha.
Odwróciliśmy się na pięcie i skierowaliśmy ku wyjściu.
- To wszystko nie stałoby się, gdybyś nie rozwaliła tego głupiego posągu - warknął John do rudej.
- Słucham?! To nie moja wina, że nie pamiętałeś zaklęcia! - krzyknęła Merida.
Kolejna kłótnia? Świetnie! Bo jeszcze tego brakowało, żeby nauczyciele zauważyli, że wcale nie poszliśmy do dormitoriów!
- Skoro jesteś tak wspaniałomyślna, to dlaczego sama go nie zapamiętałaś?!
- Bo byłam zbyt zajęta tym, żeby nie dać złapać się Murderowi!
- Po co właściwie szłaś do kuchni, co? - Roszpunka spojrzała na rudego mopa.
Merida nieoczekiwanie się zarumieniła, ale nie wyglądało to na wynik podniesionego ze złości ciśnienia. No i dziwnie się uśmiechnęła.
- Słyszycie to? - Elsa zmarszczyła brwi. Jeśli słyszała głosy w swojej głowie, to było z nią naprawdę bardzo źle.
- O czym ty znowu... - Thomas nie dokończył zdania, bo przerwało mu dziwne wycie. Spojrzeliśmy wszyscy na Elsę.
Już drugi raz wyczuła coś dziwnego. Szósty zmysł? A co, jeśli to Mrok tak na nią wpłynął?
- Co to było? - zapytała roztrzęsionym głosem Roszpunka.
- Lepiej chodźmy już do dormitoriów - zaproponowałem i spojrzałem w kierunku Elsy. Popatrzyła na mnie wymownie, jakby chciała mi coś przekazać. Zmarszczyłem brwi.
- Zgadzam się z Jackiem. Jeśli profesor Tryinot przyłapałaby nas tutaj, to możliwe, że skończyłoby się czymś gorszym, niż szlabanem - powiedziała po chwili moja przyjaciółka.
Pokiwaliśmy zgodnie głowami, a ja, Thomas i John poszliśmy w stronę lochów. W głowie miałem już ułożoną listę pytań do Elsy.


Pytania i zażalenia, które niezwłocznie muszą zostać wysłuchane:
  • Co planowałaś z Mrokiem?
  • Znasz Alice?
  • Masz coś jeszcze do ukrycia?
  • Jesteś na mnie zła?
  • Dlaczego nie zapytasz ojca o swoje wspomnienia?
  • Znasz zaklęcie, które przywraca wspomnienia?
  • Czy ty przypadkiem nie ścięłaś włosów?
  • Masz szósty zmysł?
  • Czy Mrok to tak naprawdę przystojny chłopak?
  • North zakazał mi samemu gotować po tym, jak prawie wysadziłem Biegun w powietrze. Mogłabyś coś z tym zrobić?
  Długo nie mogłem zasnąć w nocy, zastanawiając się, jak Elsa odpowie mi na te pytania. Ciekaw byłem, czy ona rzeczywiście mogłaby powiedzieć Mikołajowi, że to z kuchenką było tylko wypadkiem. 

Elsa 

  Siedziałam na parapecie otwartego okna w swoim pokoju. Uznałam, że chłopak, którego widziałam, po prostu mi się przyśnił lub coś mi się wydawało.
  Sięgnęłam po książkę Astronomia dla początkujących i starałam się rozpoznać kilka gwiazdozbiorów na letnim niebie. O! Tam był Lew. Wzdychnęłam cicho i jeszcze raz zaczęłam wertować książkę w poszukiwaniu czegoś, o czym nie wiedziałam. Nagle usłyszałam dziwne szuranie. Spojrzałam w dół na ruszające się krzaki rosnących pod moim oknem białych róż. Zeszłam z parapetu. Już miałam schować się za szafą, kiedy ktoś szepnął:
- Boisz się mnie? - szybko obejrzałam się za siebie. On tam stał. Ten chłopak. Światło księżyca sprawiało, że wyglądał jak duch.
- Kim jesteś? - powiedziałam przestraszona. Nogi miałam jak z waty, w innym wypadku pewnie już dawno bym uciekła.
- Nie bój się. Zobacz - zszedł z parapetu i powoli się do mnie zbliżył. Wyciągnął rękę. Dlaczego nagle przestałam odczuwać strach? Podniosłam powoli dłoń. Chłopak uścisnął mi ją serdecznie. - Jestem Jonathan, a ty?
- Elsa - powiedziałam i też się uśmiechnęłam. Chłopak miał około szesnastu lat i intensywnie zielone oczy. Wyglądał, jakby był strasznie zmęczony.
Dotarło do mnie to, co zrobiłam. Popełniłam błąd, wyciągając do niego rękę. A to będzie miało straszne konsekwencje. Już niedługo. Zostawił mnie. Obaj mnie zostawili. Jack i Jonathan.

- Nie! - obudziłam się z krzykiem. Byłam cała zlana potem. Głupie koszmary. Głupi Jonathan, dlaczego nie mogłam o nim zapomnieć?

Dobrze wiesz, dlaczego.

  Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po szklankę z wodą, która stała na mojej szafce nocnej obok łóżka. Wyjrzałam przez okno. Świtało. Była dopiero szósta rano, a ja nie zamierzałam ruszać się stąd do śniadania. Dzisiaj mieliśmy odbyć szlaban w Zakazanym Lesie razem z naszym gajowym, panem Pronunce. Och, ten dzień nie mógł rozpocząć się gorzej!


***

  W Wielkiej Sali stawiliśmy się punktualnie o jedenastej. Jedyne oświetlenie dawały setki świec, które unosiły się pod sklepieniem. Wzdrygnęłam się na myśl, że będę musiała o tej porze wchodzić do Zakazanego Lasu. Jack spojrzał na mnie współczująco. Dobrze wiedział, jak bardzo bałam się ciemności. Mimowolnie przypomniałam sobie o moim wspomnienio-śnie, który tak bardzo mnie przestraszył. Potrząsnęłam gwałtownie głową. Jeśli chciałam przeżyć tę noc, to musiałam się skupić.
Woźny Hogwartu, pan McLevis, stał już w Wielkiej Sali z lampą naftową. McLevis był zgarbionym, niskim, wiecznie marudzącym na uczniaków człowiekiem. Większość z nas za nim nie przepadała, więc często z niego żartowaliśmy lub uprzykrzaliśmy życie.
- Za mną. I żadnych sztuczek - zachrypiał mężczyzna i zwrócił się w stronę wyjścia. Poszliśmy za nim.
  Prowadził nas prosto na skraj Zakazanego Lasu, gdzie już czekał nasz gajowy. Błonia oświetlał jasny blask księżyca, który doskonale było widać. Szliśmy w ciszy. John nadal był zły na Meridę za to, że rozwaliła posąg.
- To oni - wymruczał McLevis.
- Dobrze. Możesz iść, Alfredzie - powiedział pan Pronunce. Z jakiegoś powodu wydał mi się mniej groźny niż w pierwszy dzień szkoły. - Och, tak. To wy szwendaliście się po nocy. Ciekaw jestem, po coście to robili, hm? - zmrużył oczy. - Chodźcie no, za mną. Tylko Żwawo! - zawołał i ruszył w gęstwinę lasu.
  Zatrzymaliśmy się na małej polance. Spojrzałam za siebie, na próżno próbując dostrzec zamek lub błonia.
- Tutaj się rozdzielimy - powiedział gajowy. Rozdzielimy? Przecież w takich lasach było niebezpiecznie, prawda? Nie bez powodu nie wolno było wchodzić tutaj uczniom. - Dwójkami będziecie przeczesywać las.
- Ja idę z Elsą! - Jack już był przy mnie. O nie. Skoro mieliśmy iść tam tylko we dwoje, to Jack pewnie chciał mnie wypytać o Jonatha... Mroka.
- No dobra. Pójdziecie w tamtą stronę - wskazał palcem na ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. - Dziewczyny pójdą na wschód, a chłopacy na zachód. Mam nadzieję, że nauczyli was, jak wystrzelić czerwone i zielone iskry z różdżki? - pokiwaliśmy głową. - Świetnie. Możecie iść.
- Eee... proszę pana? Czego my właściwie szukamy? - Roszpunka spojrzała na mnie dziwnie. Popatrzyłam na dziewczyny, unosząc brew. Merida gwałtownie pokręciła głową.
- Ostatnio dużo zwierząt płoszy się i ucieka. Nie wiemy, dlaczego. Kiedy znajdziecie coś podejrzanego, po prostu wypuście zielone iskry. Gdyby coś się wam stało, użyjcie czerwonych. Proste. A teraz jazda, nie mamy całej nocy.
Jack pociągnął mnie za rękaw. Oboje weszliśmy na ścieżkę, coraz bardziej zagłębiając się w Zakazany Las.
  Przez dłuższą drogę szliśmy w niezręcznym milczeniu, oświetlając sobie drogę bladym światłem różdżek.
- No... chyba wiesz, dlaczego chciałem zostać z tobą sam, prawda? - Jack powiedział ostrożnie. Musiałam jakoś odwlec tę rozmowę. Odpowiedziałam:
- Nie mam pojęcia.
- Mogłabyś przestać? - spojrzał na mnie poirytowany.
- Przestać co?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Dlaczego nie chcesz niczego mi powiedzieć?

Wierz mi, wolałbyś nie wiedzieć. 

- Po prostu nie mam ochoty o tym rozmawiać - zaczęłam nerwowo się rozglądać. Coś dziwnego podpowiadało mi, że ktoś nas śledził.

- Martwimy się o ciebie, więc mogłabyś uchylić nam rąbka tajemnicy - warknął.
- Co to znaczy my? - zapytałam szybko. Jack spojrzał na mnie zmieszany. Strażnicy! Jak mogłam być tak głupia? Jack może i pytałby o takie rzeczy, ale nie śpieszyłby się tak bardzo. - Tym bardziej niczego ci nie powiem.
- Dlaczego po prostu nie przyznasz się do tego, że coś z nim knułaś?!
Przystanęłam na chwilę. To, że spędzałam czas z Jonathanem nie znaczyło jeszcze, że z nim spiskowałam. Chociaż robiłam to sama, ale on skutecznie mnie od tego powstrzymywał.
- Jak możesz tak w ogóle mówić? - powiedziałam głośno. Jack był kilka metrów przede mną i też stanął w miejscu, uporczywie się we mnie wpatrując.
- No co? Skoro niczego nie chcesz powiedzieć, to uznałem, że... - wyglądał na zmieszanego.
- Myślałeś, że spiskowałam z Mrokiem?! - krzyknęłam - Naprawdę?! Świetnie! Rób co chcesz, a najlepiej biegnij od razu do Strażników! - ruszyłam przed siebie, mijając go. Nawet nie wiedział, jak blisko byłam zemsty na jego współpracownikach. I kto mnie powstrzymał...
- Elsa! - Jack podbiegł do mnie. - Ja tylko chciałem... - przerwało mu wycie. Takie samo, jak podczas naszej nocnej eskapady. Z tą różnicą, że coś mówiło mi, że stworzenie, które wydawało te odgłosy było bardzo blisko nas.
- Szybko! - syknęłam do Jacka i pociągnęłam go za rękaw. Zaczęliśmy biec, cały czas się potykając, zboczyliśmy ze ścieżki.
- Nox - zgasiłam różdżkę. Mój przyjaciel zrobił to samo, dalej uciekając.
- Chyba znaleźliśmy to, co tak bardzo płoszyło zwierzęta - wydyszałam.
- Za drzewo! - popchnął mnie na wielki konar rozłożystego dębu. Spojrzałam na niego zaskoczona. Po chwili zrozumiałam, o co mu chodziło. Stąd mogłam zobaczyć ruszające się krzaki. Poczułam coś dziwnego, jakby intuicję. Tylko kto ma szósty zmysł, który mówi mu, że za chwilę coś się zawali, lub ktoś zaatakuje?
  Z gęstwiny wyłoniło się dziwne zwierzę. Jedyne, co mogłam zobaczyć, to nieregularny cień i bursztynowe ślepia. Stworzenie podeszło do nas, lecz zaraz się odwróciło i pobiegło w zarośla.
- Chodź - szepnął Jack i chwycił mnie za rękaw. Dopiero teraz poczułam, że nogi mam jak z waty i nie jestem w stanie się ruszyć. I udało mi się opanować moją moc!
  Odeszliśmy kawałek od drzewa. Wystrzeliłam zielone iskry.
- Gdzie jest ścieżka? - Jack spojrzał na mnie pytająco.
Rozejrzałam się. Wszystkie rośliny były takie same, a drzewa rosły tak gęsto, że nie widać było nieba.
- Nie wiem. Dałam sygnał może po nas przyjdą? - szepnęłam. Nie mogłam przypomnieć sobie, jaką droga biegliśmy.
- Zaczekajmy tu - Jack siadł na wielkim głazie. Zrobiłam to samo.
Nie miałam pojęcia, jak długo tam siedzieliśmy. Kiedy już powieki zaczęły mi ciążyć, Jack powiedział cicho:
- Elsa, myślę, że oni po nas nie przyjdą.
- Co? - zapytałam zdziwiona. Jego słowa całkiem mnie rozbudziły.
- Upłynęło zbyt dużo czasu, a stąd nie uda się nam znaleźć ścieżki.
Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedział.
Zgubiliśmy się.



Cześć i czołem kluski z rosołem!
Kolejny rozdział macie, więc bez narzekania. 
I czekam na komentarze, bo coś słabo ostatnio. 
W każdym razie rozdział na weekend już jest. I to nawet długi! 

No. 

To cześć. 

2 komentarze:

  1. Czemu w takim momencie!? Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Superowy rozdział ^^
    Bardzo fajny ;)
    El ma wiele tajemnic :)
    Mam nadzieję że wszystko sobie wyjaśnią i szybko znajdą drogę do szkoły
    Buziaki i weny
    Lexy

    OdpowiedzUsuń

Siva Internetowy Spis