piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział XI - Mecz

Elsa


  Następnego dnia po rozmowie z Jackiem, kiedy ja, Hay-Lin i Roszpunka wychodziłyśmy z Wieży Ravenclawu, ktoś szepnął mi cicho do ucha:
- Zaczekaj tu.
Rozejrzałam się. Jacka nigdzie nie było, więc dlaczego słyszałam jego głos? 
- Elsa, idziesz? - Hay-Lin spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.
- Ja... eee... zaraz was dogonię! - zawołałam. Patrzyłam jak dziewczyny znikają za zakrętem, coś do siebie mówiąc. Coś chwyciło moją rękę i szybko pociągnęło w stronę przeciwną do zejścia na pierwsze piętro. Jack nie puszaczał mojej dłoni aż do momentu, kiedy weszliśmy w pusty, ciemny korytarz.
- Jack?
  Mój przyjaciel zdjął szybko pelerynę niewidkę, chwycił mnie w talii i okręcił wokół siebie, śmiejąc się.
- Rozumiem, że się udało? - nie mogłam powstrzymać się od chichotu.
- I to jak! - zaśmiał się Jack. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego. - Mam u ciebie dług, Elsie!
Musiałam mu wreszcie powiedzieć o Jonathanie, a to wydawał się być odpowiedni moment.
- W zasadzie to ja... miałam drobną pomoc - powiedziałam cicho, odwracając wzrok.
- Jaką? - Jack spojrzał na mnie zaciekawiony, ale nadal uśmiechnięty.
- Pamiętasz, jak dostałam ten list? On był od...
- Uuuu... Gołąbeczki, mamy obronę przed czarną magię, pamiętacie? - Brian podszedł do nas szybko.  - Chodź, Frost. Fred cię woła - pociągnął Jacka za ramię. Mój przyjaciel uśmiechnął się do mnie przepraszająco, a ja odetchnęłam z ulgą. Jakaś cząstka mnie wcale nie chciała wyjawiać mu prawdy.


Jack

  Czas, który dzielił mnie od meczu z Gryffindorem mijał bardzo szybko, zwłaszcza, że moi rodzice zatrzymali się jeszcze na tydzień w Hogsmeade. Najpierw chcieli wszystko wyjaśić Emmie, mojej młodszej siostrze, a potem chcieli wrócić do Arendelle. Kiedy tata wysłał list do Richarda, ten natychmiast pojawił się we wiosce czarodziejów. Na Boże Narodzenie wszyscy mieliśmy być już razem. Dodatkowo trenowaliśmy co wieczór, jeśli pogoda nam na to pozwalała.
  W noc poprzedzającą dzień rozgrywek nie mogłem zasnąć. Nagle przypomniało mi się to, co chciała powiedzieć mi Elsa. Od kogo otrzymała pomoc? Skąd ten ktoś wiedział, gdzie znaleźć moich rodziców? Patrzyłem na złote nici snów, krążące wokół głów moich kolegów, myśląc o tym, co mogło spotkać moją przyjaciółkę, podczas gdy mnie przy niej nie było.
Tym razem moce Piaska na mnie nie zadziałały.


***

  Siedziałem w szatni Ślizgońskiej drużyny quidditcha, czekając, aż wszyscy uczniowie zgromadzą się na stadionie. Może i byłem trochę zdenerwowany, ale nie aż tak, żeby pozamrażać wszystko wokół. Poza tym moc nie działała tak dobrze bez mojego drewnianego kijka, który leżał pod łóżkiem w dormitorium. Raczej nie obawiałem się tego, że ktoś ją weźmie, zwłaszcza, że nikt o niej nie wiedział, prócz Thomasa i Johna.
  Wyszliśmy na murawę, wśród ogólnego aplauzu uczniów Hogwartu, ustawiając się naprzeciw drużyny Gryfonów.
- Kapitanowie, podajcie sobie ręce - nakazał profesor Potter, który był sędzią w tym meczu. Fred podszedł do Williamsa i ścisnął jego dłoń.
- Zawodnicy na miotły!
    A potem profesor Potter  dmuchnął w gwizdek.
  W porównaniu do meczu to, co robiliśmy na treningu, było zwykłą zabawą. Musiałem unikać tłuczków, chociaż nasi pałkarze, Bernard i Edward, radzili sobie naprawdę dobrze.
- Jack, na lewo! - krzyknęła Maggie, podając mi kafla.
  Zakręciłem ostro w lewo, wymijając przy okazji szukającego Gryfonów, tym samym blokując mu drogę do znicza. Byłem już coraz bliżej obręczy. Obrońca przeciwnej drużyny przygotowywał się powoli do mojego ataku. Przypomniało mi się, co mówił Fred.

Po prostu patrz mu w oczy. Tam zobaczysz, jaką pętlę będzie bronił.

  Do tej pory nie miałem pojęcia, w czym ma mi to pomóc. No bo kto normalny patrzy komuś w oczy, żeby zobaczyć, gdzie się poruszy? Tym razem jednak postanowiłem zastosować się do rady Freda.

- Frost przygotowuje się do zdobycia pierwszej bramki dla drużyny Slytherinu! Na jego nowej miotle, Srebrnej Strzale, przecina przestworza! - Ernie z Hufflepuffu komentował mecz. - Fred Stone wiedział, co robi, przyjmując chłopaka do drużyny!
Spojrzałem na obrońcę Gryfonów. Coś w mojej głowie krzyczało: Leć w prawo i strzelaj na lewo! 
Tylko przez chwilę uznałem to za głupie.
  Ryk tłumu zagłuszył wszystko inne, kiedy kafel przeleciał przez lewą obręcz. Zatoczyłem koło za bramkami Gryfonów. Na trybunach przez ułamek sekundy dostrzegłem Elsę, która pożyczyła ode mnie szalik w barwach Slytheinu i właśnie teraz krzyczała razem z Brianem.
  Dziwna myśl przemknęła mi przez głowę.
Postaraj się dla niej, Frost.


***

  Mogłoby się wydawać, że po moim widowiskowym wystąpieniu dobra passa będzie trwała nadal. 
  Jeśli ktoś tak myślał to, mimo wszystko, nie miał racji.
  Po godzinie minutach mieliśmy przewagę stu pięćdziesięciu punktów. A w gratisie jeszcze znokautowanego szukającego, który oberwał tłuczkiem w głowę tak mocno, że stracił przytomność. Dlatego teraz nasi pałkarze starali robić się wszystko, żeby Goldhope nie zdążył złapać tej małej złotej piłeczki. Mieliśmy ostatnią szansę na to, żeby chociaż z zdobyć przewagę dziesięciu punktów.
  Maggie trzymała kafla, a ja leciałem na czele formacji Głowa Jastrzębia. Szybko podała do Athura, który znajdował się po mojej prawej stronie. Wystarczyło tylko wyminąć ścigającego Gryfonów, a droga do bramek byłaby wolna.
- Leć przodem! - krzyknąłem do Arthura. Był najłatwiejszym celem dla pałkarzy, którzy zaraz po moich słowach wykorzystali okazję i odbili tłuczka w stronę ścigającego. Usłyszeliśmy niemiły dźwięk chrupnięcia kości. Arthur lewą ręką podał mi kafla.
- Traf w te bramki, albo oberwiesz jakimś ciężkim urokiem!
Co jak co, ale Arthur znał się na czarnej magii. Był na trzecim roku i doskonale wiedział, jak przechytrzyć niektórych nauczycieli.
  Wyleciałem do przodu na Srebrnej Strzale, która potrafiła osiągać prędkość trzystu mil w ciągu piętnastu sekund. Z prawej strony nadlatywał Goldhope, a złoty znicz był na wyciągnięcie jego ręki.       Wszystko stało się nagle rozmyte, a w uszach mi szumiało. Krzyki kibiców ucichły, liczyły się tylko obręcze i obrońca Gryfonów, który leciał do lewej obręczy na swojej Błyskawicy. Być może myślał, że będę tam strzelał. Nie osłaniał jednak prawej bramki. Rzuciłem dokładnie w tamtą stronę, w tym samym czasie, kiedy szukający Gryfonów złapał złotą piłeczkę, zakańczając mecz.
  Znacie może to uczucie, kiedy kilkusetny tłum skanduje wasze nazwisko? A potem wszyscy podlatują do ciebie, ściskając, klepiąc po plecach i nie pozwalając zejść z miotły? I jeszcze później ludzie, którzy zbiegli z trybunów, podrzucają cię wysoko, krzycząc twoje imię? Nie? No to macie czego żałować.


***

- To było... - Elsa nie mogła wydusić z siebie słowa. Szliśmy razem na szarym końcu tłumu, który kierował się do zamku. Planowałem specjalnie zostać w tyle, żeby zapytać się Elsy, od kogo dostała pomoc. Przez ostatnie dni czas miałem wypełniony treningami do meczu, a moja głowa była pełna obaw, co do przyszłych świąt. Zastanawiałem się, czy tym razem uda mi się namówić Richarda na to, żeby przywrócił Elsie wspomnienia. No i jeszcze chciałem wpaść do Anny, żeby o wszystkim jej opowiedzieć. Bliźniaczka Dana miała wrócić do Arendelle na czas pobytu mojej przyjaciółki w Hogwarcie.
  Szliśmy powoli w stronę zamku. Musiałem szybko zapytać się Elsy o to, kto jej pomagał, zanim Fred i reszta drużyny wciągną mnie do pokoju wspólnego Slytherinu na imprezę.
- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o moich rodzicach? - zapytałem. Elsa spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - Wtedy powiedziałaś coś takiego, że miałaś jakąś pomoc. Kto to był? 
Elsa zarumieniła się i spojrzała w bok. Czyżbym trafił w czuły punkt? 

Ładnie się rumieni.

   Pokręciłem głową, starając odgonić się głupie myśli.
  Po chwili moja przyjaciółka wzięła głęboki oddech, spojrzała mi w oczy i powiedziała:
- Jack, zanim ci o wszystkim opowiem, obiecaj mi, że nie będziesz mnie osądzał po tym, jak się zachowałam.
Po jej słowach straciłem całą ochotę na poznanie prawdy. Coś mówiło mi, że wcale nie będzie ona wesoła.
- Obiecuję.
- Po tym, jak chciałeś mnie chronić - bardzo zgrabnie ominęła wyrażenie 'zostawiłeś mnie na pastwę losu' - ja...  - Elsa ponownie wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić bardzo szybko - Siedziałam sobie w nocy na oknie, usłyszałam jakiś dziwny szelest i wtedy zobaczyłam, że...
- Hej, Jack! - Arthur podbiegł do mnie szybko. Dlaczego akurat teraz? - Impreza w pokoju wspólnym! Fred cię woła!
- Ale... - spojrzałem na Elsę. Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła zachęcająco głową.
- No chodź! - Arthur pociągnął mnie za rękaw. Jeszcze raz zerknąłem na moją przyjaciółkę. Wyglądała, jakby nie miała mi za złe tego, że ją zostawiam. 

Może dlatego, że już się przyzwyczaiła?

  Zignorowałem złośliwy głosik w mojej głowie. Postanowiłem sobie, że później z nią porozmawiam.



 



I tym pięknym akcentem kończymy dzisiejszy rozdział i rok 2015!
Wszystkiego najlepszego Wam życzę!
Kocham możliwość ustawienia sobie daty publikacji <3
~Kasia


2 komentarze:

  1. Jelsowego Nowego Roku!!!
    Rozdział jak zwykle-fantastico!

    OdpowiedzUsuń
  2. Elsa chyba naprawdę nie chce powiedzieć Jackowi (czy tylko ja mam wrażenie, że nasze babcie przeczytałyby to jako polskie imię?) O panu fajnym...
    I dobrze! Elsie - rzuć Jacka! XD

    OdpowiedzUsuń

Siva Internetowy Spis