niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział XV - Szlaban

Elsa

  Jadłam właśnie śniadanie przy stole Ravenclawu, kiedy do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Nie spodziewałam się żadnej przesyłki czy listu, prócz Proroka Codziennego, którego niedawno zaprenumerowałam. Zdziwiłam się więc, gdy oprócz gazety brązowa płomykówka przyniosła w dziobie szarą kopertę. Piłeczki pingpongowe znów zaczęły odbijać się od ścian mojego żołądka. Kiedy otwierałam kopertę, mimowolnie się uśmiechnęłam. 
- Od kogo to? - Yuki próbowała zobaczyć treść listu od Jonathana. 
- Eee... od rodziców. 
- Gdyby rzeczywiście tak było, to nie uśmiechałabyś się tak bardzo - stwierdziła Roszpunka. 
Poczułam, jak się czerwienię. Gdybym zdradziła im chociażby imię nadawcy to nie dałyby mi spokoju. Albo - co gorsza - powiedziałyby to któremuś z chłopaków. Prędzej czy później dotarłoby to do Jacka, a wtedy byłoby naprawdę źle. Jeśliby się dowiedział, to na pewno doniósłby o wszystkim Strażnikom. Straciłby do mnie zaufanie, już nigdy by się nie odezwał, a wtedy zostałabym sama i...
- Kto to Jonathan? - kasztanowe włosy Tessy częściowo przesłoniły mi widok. 
- Nie czyta się prywatnych listów! - zapiszczałam i zagarnęłam kartkę do siebie tak, aby nikt nie mógł zobaczyć, co na niej pisze i wsadziłam ją do kieszeni. Moja koleżanka miała na tyle przyzwoitości, żeby spuścić głowę i wymamrotać przeprosiny. 
  Do końca śniadania unikałam jakiegokolwiek tematu związanego z wiadomością od Jonathana, ukryta za kartkami Proroka Codziennego. Nie mogłam jednak skupić się na lekturze. Chciałam natychmiast przeczytać list i na niego odpowiedzieć. Wstałam powoli od stołu i poszłam do dormitorium. 
  Usiałam na łóżku i wyjęłam pomiętą kartkę z kieszeni. Rozprostowałam ją i zaczęłam czytać. 

Droga Elso!
Mam nadzieję, że dobrze spędziłaś ferie. Ja mam się dobrze, choć bywało lepiej.
Chciałem zapytać się, czy nie mogłabyś wymknąć się z Howartu tej nocy? Chciałbym z Tobą porozmawiać. Proszę, wyślij mi odpowiedź przez Snowy'ego. Jeśli się zgadzasz, spotkajmy się koło drogi prowadzącej do Wrzeszczącej Chaty w Hogsmeade. 
Jonathan

  Uśmiechnęłam się do siebie. Bałam się, że Jonathan będzie chciał zaprzestać ze mną kontaktu. Miałam tylko jeden problem: musiałam niepostrzeżenie wydostać się ze szkoły. Gdyby jeszcze raz mnie złapano, nie skończyłoby się tylko na szlabanie. Westchnęłam cicho, złożyłam kartkę i wrzuciłam na dno kufra. Spojrzałam na zegar, który wisiał nad drzwiami. Lekcje już dawno się zaczęły. Wybiegłam z dormitorium mając na dzieję, że profesor Murder będzie dzisiaj w dobrym nastroju.
  Weszłam powoli do klasy, w której mieliśmy zaklęcia z obrony przed czarną magią. Patrzyła na mnie cała klasa, lecz nasz nauczyciel nawet nie podniósł głowy, skrobiąc piórem po pergaminie.
- Pod tablicę, Wright.
Wykonałam posłusznie polecenie profesora. Kiedy ten wreszcie podniósł głowę, popatrzył na mnie zdegustowanym wzrokiem. 
- Nie będę tolerował twojego lenistwa, zrozumiano? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. 
- Dobrze, panie profe...
- Nie pozwoliłem ci się odezwać, Wright. Za takie zachowanie Ravenclaw traci dziesięć punktów. 
Nie wiedziałam, czy mam się odezwać. 
- Nie powinnaś czasem mnie przeprosić? 
- Przepraszam, panie profesorze - powiedziałam cicho. Ręce trzymałam z tyłu, mając nadzieję, że nie oszraniam podłogi. 
- Szlaban. Przyjdź do mojego gabinetu o dziesiątej. A teraz wracaj na miejsce - powiedział z pogardą w głosie. Zajęłam miejsce obok Roszpunki, dając jej znak, że o całym zdarzeniu porozmawiamy później i udawałam, że czytam podręcznik. Reszta lekcji zapowiadała się jak zwykle - uczniowie leniwie przerzucali kartki książek. Na zajęciach z obrony przed czarną magią nie mieliśmy ćwiczeń praktycznych. Murderowi wystarczało to, że nie przeszkadzamy mu w pisaniu. 
  Podniosłam głowę znad podręcznika. Dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się, dlaczego nasz nauczyciel tak dużo pisze. Mogły to być po prostu zwykłe listy, ale po co pisać ich tak dużo? Pokręciłam szybko głową. Nie miałam czasu zajmować się takimi bzdurami. Musiałam odwołać spotkanie z Jonathanem - do tej pory była to jedyna rzecz, która potrafiła poprawić mi humor. 

Przestań w końcu o nim myśleć. 

  Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem. Skoro Jonathan chciał się spotkać, to może nie byłam tylko jego przyjaciółką. 

Nadzieja matką głupich.



***


  Stałam przed drzwiami gabinetu profesora Murdera. Wzięłam głęboki oddech i cicho zapukałam. 
- Wejść! 
Nacisnęłam niepewnie klamkę z brązu i weszłam do środka. Nauczyciel powoli podniósł głowę i zmrużył oczy, patrząc na mnie. Potem powoli wstał od biurka i podszedł do mnie. Spojrzał na mnie z góry i machnął ręką, dając znak, abym za nim poszła. 
  Maszerowałam za nim dopóki nie zatrzymaliśmy się przed starymi, dębowymi drzwiami na szóstym piętrze. Murder wymruczał parę zaklęć, a ja usłyszałam szczęk otwieranego zamka. Drzwi otwarły się.   Moim oczom ukazało się obszerne pomieszczenie. Regały sięgające aż po sufit zawalone były fiolkami i pogiętymi kartkami, które wyglądały na przepisy. Na podłodze leżało mnóstwo kartonów, skrzyń i słojów, w których pływała dziwna zielona maź. W całym pomieszczeniu unosił się naprawdę nieprzyjemny zapach. 
- To jest składzik, w którym umieszcza się mikstury, ich przepisy i składniki, z których są robione - odezwał się profesor Murder, nie patrząc na mnie. - Twoją karą będzie posegregowanie wszystkiego, a potem ułożenie w porządku alfabetycznym. Przyjdę do ciebie o północy. Jeśli nie skończysz, wrócisz tutaj za tydzień. Zrozumiałaś?
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam rozchylone usta i patrzę się na nauczyciela szeroko otwartymi oczami. Poprawiłam się i zaczęłam myśleć, jak zdołam zrobić to wszystko w dwie godziny. 
- Tak, proszę pana - mruknęłam pod nosem.
- I jeszcze jedno: wszystko zrobisz bez użycia magii. Jakichkolwiek zaklęć czy nadprzyrodzonych umiejętności, zrozumiałaś?

On o wszystkim wie.

  W jednej chwili spanikowałam i schowałam ręce do kieszeni. O moich specyficznych mocach wiedzieli tylko rodzice i dyrektor Hogwartu. To on musiał o wszystkim powiedzieć nauczycielom.
- D-dobrze, panie profesorze - odpowiedziałam piskliwym głosem.
- Masz, załóż to - wyciągnął z kieszeni rękawice ze smoczej skóry i podał mi je. - Niektóre z nich są bardzo szkodliwe.
Profesor patrzył uważnie, jak zakładam rękawiczki na trzęsące się ręce.
- Różdżka - wyciągnął rękę. Podałam mu ją i westchnęłam cicho. Czekały mnie pracowite dwie godziny, a wiedziałam, że na jednej wizycie w składziku się nie skończy. Z rezygnacją patrzyłam, jak Murder znika za rogiem korytarza i zabrałam się do pracy.

***

  Po zaledwie trzydziestu minutach miałam dosyć. A tylko pozdejmowałam fiolki z półek, aby potem obetrzeć je z kurzu. Miałam dziwne wrażenie, że bez różdżki będę odrabiała ten szlaban do końca roku. Rękawice ze smoczej skóry bardzo mi się przydały. Już dwa razy upuściłam fiolkę z trucizną z krwiowca. Nic złego się nie stało, a wszystko przez to, że cały czas myślałam nad tym, czy profesor Murder wie o mojej mocy.
  Przysiadłam na jednej z drewnianych skrzynek. Byłam zmęczona ukrywaniem moich zdolności. Chciałam, żeby wszyscy dowiedzieli się o tym, co potrafię. Myślałam, że zdołam przekonać ich do tego, że moje umiejętności mogą zrobić dużo dobrego, nie tylko wyrządzać szkody. Chociaż... sama przestawałam w to wierzyć. Nie chodziło wcale o to, że moc była przekleństwem. Czasem jednak coraz trudniej było mi panować nad nią. Czasem nie chciałam, aby inni dowiedzieli się o moich zdolnościach, a ukrywanie ich wiele mnie kosztowało.
Moje ponure rozmyślania przerwał odgłos kroków dobiegających z korytarza. Po chwili w kantorku stanął profesor Murder.
- Wracaj do dormitorium - powiedział szybko. Był blady i wyglądał na wystraszonego.
- Ale... - zaczęłam. Nie było przecież jeszcze północy. Dlaczego chciał, żebym skończyła pracę wcześniej?
- Rób, co ci każę! - krzyknął. - Idź prosto do dormitorium - dodał ciszej.
  Wyszłam posłusznie ze składziku i szybko poszłam w stronę wieży Ravenclawu.
  Po rozwiązaniu zagadki, którą zadała mi kołatka wisząca na drzwiach, miałam już wchodzić na spiralne schody. Nagle usłyszałam wycie - takie samo, jak wcześniej na szlabanie czy w innych sytuacjach. Przypomniałam sobie  wystraszonego nauczyciela obrony przed czarną magią. Wbiegłam czym prędzej po schodach, chcąc jak najszybciej znaleźć się w innym miejscu.

***

- I co? Tak po prostu kazał ci odejść? - zapytał cicho John. Ja, Merida, Roszpunka, Jack, Thomas i on siedzieliśmy w bibliotece, zastanawiając się nad zachowaniem profesora Murdera.
- Dziwne, prawda? Najpierw się nad nami znęca, a potem nagle chce cię ratować - mruknęła Merida.
- Może miał powód? - Roszpunka zawinęła kosmyk blond włosów wokół palca.
- Taa... Jak na moje oko, to wymyślił gorszą karę  niż porządkowanie składziku na eliksiry - powiedział ironicznie Jack. - Może będziesz musiała czyścić toalety w skrzydle szpitalnym?
Wzdrygnęłam się na samą myśl o takiej możliwości. 
- A jeśli chciał ją ochronić? - odezwał się Thomas. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni. Murder broniący któregoś z uczniów? Było to tak dziwne, że pewnie niemożliwe. - Pomyślcie tylko: zawsze zjawia się wtedy, kiedy słyszymy to wycie. Jesteśmy też prawie pewni, że należy ono do wilkołaka - przeczesał palcami swoje czarne włosy. - Może to nie on nim jest? Przecież uczy obrony przed czarną magią, musi wiedzieć coś na temat tych stworzeń. 
- Chce wybadać, kto to? - John podniósł głowę zna książki o magicznych stworzeniach, którą przed chwilą wypożyczył.
- Bardzo możliwe - stwierdziłam. Musiałam zgodzić się z Thomasem. 
- Tutaj pisze, że kiedy następuje przemiana, ludzie tracą świadomość i nie wiedzą, co się z nimi dzieje - John wskazał na początek akapitu w księdze. - Jednak w trzynastym wieku wymyślono wywar tojadowy. Jeśli osoba zarażona wilkołactwem będzie zażywać go na tydzień przed pełnią, to zachowa pełną świadomość i kontrolę w czasie pełni.
- To może zostać użyte jako broń - zawołała Merida. 
- Bycie wilkołakiem? To raczej przekleństwo - skrzywiłam się.
- Pomyślcie tylko! Skoro to wilkołak, to musi mieć wielkie szpony i kły! Skoro zachowuje świadomość, to może ich użyć - patrzyliśmy oniemiali na Meridę wykrzykującą swoją dziwaczną hipotezę.
- Ciebie by nie zaatakował. Penie na sam twój widok uciekłby z wrzaskiem - powiedział kąśliwie Jack. 
Moja przyjaciółka popatrzyła na niego prawie tak samo czerwona na twarzy, jak jej włosy. 
- Załóżmy, że używa tego jako broni - przerwała Roszpunka. - Możemy też przyjąć, że chodzi mu o Elsę. 
- Tylko co takiego on chce od ciebie? - Thomas popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Przez chwilę wydawało mi się, że Jack i Roszpunka wymienili porozumiewawczo spojrzenia.
- Nie wiem - skłamałam. 
  Przez resztę dnia na próżno starałam się uporządkować natłok męczących mnie myśli.


***



Rozdział miał być na rozpoczęcie lutego, ale napisany został wcześniej, więc proszę bardzo. 
Nawet jest długi *taka skromna ja*.
To by było na tyle. Zapraszam do czytania i komentowania!
~Kasia

4 komentarze:

  1. ...
    Nie mam weny na komentarze :(
    Sorry
    Rozdział jest długi i fajny, ale łeb mi nawala i źle mi się pisze.
    T.T

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie mam weny na koma:'(
    Ale rozdział świetny I baardzo długi!(takie lubię najbardziej:-)
    Jeśli nie masz nic do czytania to zapraszam na mojego bloga o jelsie:-)
    thebig8.blogspot. com
    (Jeśli spamy Ci nie odpowiadają to możesz mi o tym powiedzieć:-)
    Jeszcze raz rozdział świetny I bardzo ambitny biorąc pod uwagę długość:-)
    LOVE IT!♥♡♥

    OdpowiedzUsuń

Siva Internetowy Spis