poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział XVIII - Nowe zaklęcie

Jack

  Powoli zbliżał się finałowy mecz quidditcha, więc drużyna Ślizgonów trenowała co wieczór i przez całe soboty, jeśli tylko boisko nie było zajęte. Srebrna Strzała spisywała się świetnie, jednak mimo wszystko stresowałem się finałami. Była już połowa kwietnia, zbliżały się egzaminy, a my dostawaliśmy coraz więcej zadań domowych i wypracowań, szczególnie od profesora Murdera. I pomyśleć, że jest opiekunem naszego domu! Miałem szczęście, że znałem Elsę na tyle dobrze, żeby znać jej słabość do czekolady. Często pomagała mi odrabiać wypracowania (to znaczy, pisała je za mnie). Dodatkowo Ostatnio coś napadło Meridę i chciała powiedzieć Elsie, że jej wspomnienia zostały zmodyfikowane. Musieliśmy pilnować, żeby nie zostawała z nią sam na sam, bo inaczej skończyłoby się to po prostu źle.
  Nie to, że nie chciałem, żeby Elsa nie przypominała sobie, co działo się przed wypadkiem z Anną. Wolałem jednak, żeby wszystko na spokojnie jej wytłumaczyć, bo moja przyjaciółka na pewno nie byłaby zadowolona z tego, że ją okłamaliśmy. A poza tym nie znaliśmy żadnego sposobu na przywrócenie jej wspomnień. Podobno dało się zrobić to za pomocą zaklęcia przywołującego pamięć, ale nie znaliśmy jego formuły. Było całkowicie niewerbalne, to znaczy po prostu się go nie wymawiało. Roszpunka wspomniała o tym niedawno. Po części Brian miał rację – dobrze jest mieć dobre przyjaciółki.

***

- No dobra, długo czekaliśmy na ten moment – Fred stał na drewnianej skrzyni w szatni Ślizgonów. Za jakieś pięć minut mieliśmy wyjść na boisko i rozegrać finałowy mecz w quidditcha. - Nie zdobyliśmy pucharu od czterech lat, odkąd odebrał nam go Gryffindor. Dzisiaj mamy szansę to wygrać! Mamy trójkę wspaniałych ścigających – popatrzył na mnie, Maggie i Arthura. - Dodatkowo broni nas dwoje świetnych pałkarzy – Edward i Bernard wstali ukłonili się. - No i jeszcze nasz szukający, Jerry Lewis!
- No i jeszcze świetny obrońca – Maggie uśmiechnęła się do Freda. Większość dziewczyn podkochiwała się w nim, włączając w to naszą ścigającą.
-W każdym razie musimy dzisiaj dać z siebie wszystko. Może profesor Murder trochę nam odpuści, jak już będzie miał ten puchar w gabinecie. Dobra, idziemy.
  Weszliśmy na boisko quidditcha wśród głośnych wiwatów i gwizdów z zielono-srebrnego sektora. Rozstawiliśmy się na boisku. Stone uścisnął rękę Igora Williamsa, profesor Potter dmuchnął w gwizdek i wszyscy wzbiliśmy się w powietrze. Wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Znów byłem w powietrzu, grałem w quidditcha, robiłem to, co kochałem.
  Wszystko szło nam sprawnie, strzelaliśmy gole, mieliśmy minimalną przewagę nad drużyną Krukonów. Nasi pałkarze sfaulowali jednego ścigającego i jednego pałkarza, więc mieliśmy trochę ułatwione zadanie. Nasz szukający co chwilę musiał jednak unikać tłuczków, które posyłał w jego stronę pałkarz Ravenclawu.
  Tak jak w poprzednim meczu, mieliśmy przewagę stu pięćdziesięciu punktów, z tą różnicą, że nasz szukający był całkiem sprawny. Ja i Maggie lecieliśmy prosto do bramki, żeby strzelić kolejnego gola. Wtedy mielibyśmy minimalną pewność na zwycięstwo, gdyby szukający przeciwnej drużyny złapał znicza w najbliższych minutach.
-Jack, uważa... - Maggie nie zdążyła dokończyć. Dostrzegłem tłuczka zbyt późno i oberwałem w prawą rękę. Najpierw usłyszałem chrupnięcie, a potem poczułem straszny ból w nadgarstku. Arthur był za daleko, żeby nas dogonić, a jeśli nie pomógłbym Magiie, to stracilibyśmy kafla. Prosto na nią leciała już trójka ścigających z Ravenclawu.
-Bierz to, Frost! - rzuciła kafla w moją stronę. Odebrałem go prawą ręką. Kurczowo chwyciłem się nogami miotły, bo nie mogłem nawet ruszyć nadgarstkiem. Jakimś cudem wyminąłem ścigającego Krukonów, który leciał prosto do złotego znicza. To była ostatnia szansa na to, żeby wygrać ten mecz. Pętle były coraz bliżej, a ja trzymałem kafla w prawej ręce. Nadgarstek bolał niemiłosiernie, ale powinien niedługo przestać. Strażnikom rany i złamania regenerowały się dużo szybciej niż śmiertelnikom. Obrońca drużyny Ravenclawu szykował się do obrony. Intuicyjnie rzuciłem kafla na prawą pętlę. W tym samym momencie poczułem w prawej ręce okropny ból i znów usłyszałem ten sam niemiły dźwięk, co przy poprzednim uderzeniu w lewy nadgarstek. Zamroczony i oszołomiony bólem ledwo usłyszałem krzyk Jordana z Hufflepuffu, który był komentatorem meczu.
- Styles złapał znicza! Styles ma znicza! Jednak to Slytherin wygrywa przewagą dziesięciu punktów, po niesamowitym rzucie Jacka Frosta, który oberwał tłuczkiem podczas wykonywania manewru!
  Potem utonąłem w uściskach mojej drużyny i zostałem prawie zmiażdżony przez Freda, który płakał ze szczęścia. Jednocześnie miałem ochotę krzyknąć z bólu.
Kiedy jakoś zleciałem na ziemię, obległ mnie tłum Ślizgonów. Większość poklepywała nas po plecach i gratulowała.
- Wszystko z tobą dobrze? - zapytała cicho Maggie. - Co z ręką?
- Boli, ale nic mi nie będzie.
  Nagle dziewczyna chwyciła moją rękę i mocno ścisnęła.
- Pogięło cię? - syknąłem w jej stronę, powstrzymując jęk bólu.
- Impreza w pokoju wspólnym! - krzyknęła. - A ty idziesz ze mną, Frost.
  Mimo opinii większości uczniów Hogwartu, Ślizgoni nie byli aż tak bardzo zarozumiali. Gadanie o tym, że patrzymy tylko na czystość krwi też było mocno przesadzone. Tak naprawdę byliśmy po prostu bezpośredni. Tutaj nie było miejsca na udawane przyjaźnie, wykorzystywanie kogoś w jakimś próżnym celu, od tego mieliśmy Krukonów. Dla Ślizgonów sprawa była prosta – albo z kimś się przyjaźnisz, albo idziesz do niego w interesach. Bardzo mało osób spoza tego domu potrafiło to zrozumieć. A jeśli chodzi o Gryfonów, to po prostu nie lubiliśmy się. Zazwyczaj denerwowała nas ich sztuczna odwaga i chełpliwość.
- Nieźle się spisałeś, Jackson – moja koleżanka z drużyny uśmiechnęła się do mnie. - Przypuszczam, że Ślizgoni będą świętowali to jeszcze przez tydzień.
- No ja myślę. Inaczej na próżno połamałem sobie ręce – jęknąłem. Ból był prawie nie do zniesienia.
  Kiedy dotarliśmy do skrzydła szpitalnego, pani Greene od razu naprawiła mi zwichnięty nadgarstek i złamaną rękę zaklęciem Episkey. Kazała zostać mi jeszcze przez chwilę zostać w skrzydle szpitalnym, po czym poszła do swojego gabinetu. Maggie i ja usiedliśmy na łóżku. Nie czułem potrzeby siedzenia w sali. Nadal czułem adrenalinę po wygranym meczu.
-Frost! Jesteś chyba najlepszym, co nam się przytrafiło w tym sezonie! - do sali z krzykiem wbiegł Fred z resztą drużyny. Niósł lśniący puchar wygrany w finałach.
  Już mieliśmy zaczynać imprezę w skrzydle szpitalnym, kiedy wpadła do nas zdyszana Roszpunka, ciągnąc za sobą swoje długie włosy.
- Merida... ona mówi wszystko Elsie... musisz coś zrobić, Jack!
  Przez kolejne pięć minut miałem totalny zamęt w głowie. Biegałem wszędzie po zamku, żeby powstrzymać tę głupią rudą małpę przed powiedzeniem Elsie prawdy. Gdyby moja przyjaciółka o wszystkim się dowiedziała, byłby niezły bałagan. No i pewnie Elsa już nigdy by się do mnie nie odezwała.
  Znalazłem Meridę i Elsę przy wejściu do Wielkiej Sali. Razem z nimi byli John i Thomas. Wyglądało na to, że wszyscy się kłócili.
- Merida, co ty wygadujesz?!
- Musisz mi uwierzyć Elsa! Zapytaj się Jacka – wskazała na mnie. Miałem jakieś trzy sekundy na wymyślenie perfekcyjnego planu.
- O co wy się kłócicie?
- Merida mówiła coś o tym, że mam zmodyfikowane wspomnienia – Elsa popatrzyła na mnie z wahaniem. - Nie wiesz może, o co jej chodziło?
- Ja... no ten... eee...
- Dlaczego ona jeszcze nie jest w skrzydle szpitalnym, Thomas? - zaczęła spokojnie Roszpunka. Przecież po takim upadku może mieć wstrząs mózgu!
- O czym wy mówicie?! - krzyknęła Merida. Była cała czerwona ze złości.
- Ach... No tak, rzeczywiście – John uśmiechnął się do Rudego Mopa. - Chodź, jesteś poważnie ranna.
- Co jej się stało? - zapytała Elsa, patrząc z niepokojem na Meridę.
- Wywróciła się, zbiegając z trybun. Strasznie się rzucała, kiedy chcieliśmy iść z nią do szpitala i wygadywała jakieś bzdury o wspomnieniach.
- Och... no dobrze. Czyli to, co mówiła było tylko skutkiem urazu? - Elsa popatrzyła na nas. Nie wydawała się być zbytnio przekonana.
- Jestem pewna, że tak - odparła Roszpunka, podczas gdy ja po cichu modliłem się, żeby moja przyjaciółka nam uwierzyła.
- Może wreszcie pójdziemy na obiad? - chwyciłem Elsę za rękę i pociągnąłem do Wielkiej Sali. Było jednak już za późno na to, żeby moja przyjaciółka wyzbyła się podejrzeń.

***

  Następnego dnia Roszpunka postanowiła, że zajmie Elsę w bibliotece. Ja, Thomas i John mieliśmy porozmawiać z Meridą odnośnie jej głupich wyskoków.
- Nie możemy powiedzieć jej, że miała zmodyfikowane wspomnienia - Thomas siedział na biurku w nieużywanej klasie i cierpliwie tłumaczył Rudemu Mopowi, że ma przestać mieszać Elsie w głowie. Jeśli ktoś był zdolny przekonać do czegoś Meridę, to tylko on.
- Gdybyście mi nie przeszkodzili, to wszystko byłoby dobrze! O wszystkim by się dowiedziała!
- Ale najpierw chyba powinniśmy powiedzieć coś jej rodzicom, nie uważasz? - John opierał się o ścianę, trzymając w ręku naleśnika, którego zwinął z obiadu.
- Oczywiście, że tak! - oburzyła się Merida. - Już wysłałam list do jej taty!
Jeśli ten list już tam dotarł, to mieliśmy przerąbane.
- Myślisz, że byłaby zadowolona z tego, że ją okłamaliśmy? - warknąłem.
W odpowiedzi usłyszałem drwiący śmiech.
- Tak, bo ty wcale nie chcesz, żeby się o wszystkim dowiedziała, prawda? Bo tak rzeczywiście to się boisz, że znienawidzi cię za to, że ją okłamywałeś przez cały czas. Typowy Ślizgon – przewróciła oczami i skierowała się do drzwi – Ale nie martwcie się. Już ja zadbam o to, żeby sama dowiedziała się, jak ją oszukałeś, Jackson.
  I po prostu sobie wyszła.
  Wieczorem, kiedy już leżałem w łóżku, w głowie cały czas słyszałem oskarżenia Meridy.
  Najgorsze było to, że ona miała rację.


*narrator ogólny*

  Lęk ogarnął klęczącego przed Mrocznym Księciem mężczyznę. Nie miał pojęcia, czy zostanie ułaskawiony. Plan przechwycenia Córki Zimy był bardzo delikatną operacją. Jeden fałszywy ruch, a wszystko mogło się wydać. Zwłaszcza, że chronił ją Strażnik.
- Jakie postępy? - usłyszał zimny głos.
- I-idzie dobrze, mój panie – odpowiedział drżącym głosem.
- Niczego się nie domyślają?
- N-nie, panie.
- A dziewczyna?
- Ciężko coś z niej wyciągnąć, panie. Ten wysłany przez Strażników Marzeń, żeby jej pilnował, cały czas broni mi dostępu do niej.
-Więc go wyeliminuj – warknęła postać w kapturze. Mężczyzna jeszcze bardziej skulił się. Już raz poznał gniew Mrocznego Pana, nie miał zamiaru odczuć go poniwnie. - Uważaj na niego. Jest zagrożeniem.
- D-dobrze, panie.
- Kiedy nadejdzie pełnia, zrobisz to, co ci mówiłem.
- A-ale panie...
- Chcesz odczuć mój gniew?! - krzyknął Mroczny Książę. Kaptur zsunął mu się z głowy. Oczom klęczącego przed nim mężczyzny ukazała się wykrzywiona grymasem szarawa twarz jego pana. Nad bursztynowymi oczami nie miał brwi, a jego czarne włosy były nastroszone. Mrok był wysoki i władczy. Jego poplecznicy i słudzy bardzo rzadko widzieli jego prawdziwe oblicze.
- D-dobrze panie.
- Uwarz eliksir. I lepiej, żebyś się postarał, bo jeśli nie... - mężczyzna poczuł, jak o rękę ociera mu się coś szorstkiego. Był to jeden z koszmarnych koni Mrocznego Księcia. Na sam ich widok chciałoby się uciec ze strachu, nie mówiąc już o próżnej walce z nimi.
- Postaram się, p-panie.
- Możesz odejść – rzucił Mroczny Pan oschle.
- Dzięki ci, panie – poddany ukłonił się nisko i z ulgą oddalił się w stronę korytarza. Rezydencja rodu Walpole była obecnie główną bazą dowodzenia, jeśli chodziło o działania związane z Córką Zimy.
  Mroczny Książe z powrotem nałożył kaptur na głowę.
Już niedługo będzie miał Elsę Wright w garści, a potem wyeliminuje Strażników Marzeń. Potęga będzie jego.
  Teraz musiał zająć się jednak bardziej przyziemnymi sprawami. Ku jego niezadowoleniu zbliżała się pełnia księżyca, co oznaczało przemianę w człowieka. Nędzna namiastka organizmu, zbyt słaba, by rozwinąć moc, którą posiada.
  Już niedługo.

Elsa

  Starałam się uczyć do egzaminów końcowych, które miały odbyć się już za kilka tygodni. Naukę utrudniało mi wspomnienie mojej rozmowy z Meridą. Niby wszystko było w porządku, uderzyła się i zaczęła bredzić, ale...

Ale co? Przecież gadała od rzeczy.

  Moja przyjaciółka wcale nie wyglądała, jakby zwariowała czy coś w tym stylu. Zachowanie reszty też wzbudziło moje podejrzenia. Często nie dopuszczali do tego, żebym została sam na sam z Meridą. Dlaczego?
- Elsa? Słuchasz mnie? - Tessa pomachała mi ręką przed oczami.
- Eee... tak, no jasne!
- Pytałam, czy przeczytałaś już może tę książkę, którą pożyczyłam ci tydzień temu. Tę o przywracaniu wspomnień.
Nagle wpadłam na pomysł. Uśmiechnęłam się szeroko i zwróciłam do mojej koleżanki:
- No jasne. Mogę ci ją oddać, jeśli chcesz.

***
  Jeszcze tego samego dnia udałam się do biblioteki w poszukiwaniu jakiegoś zaklęcia, które przywraca wspomnienia. Jeśli moje wspomnienia były prawdziwe, to nic nie powinno mi się stać. Ewentualnie wyraźniej pamiętałabym niektóre szczegóły z mojego życia. Potraktowałam wszystko jako eksperyment naukowy.
  Po przewertowaniu kilku opasłych ksiąg znalazłam coś o zaklęciu przywracającym wspomnienia. Miało silną moc i było bardzo skomplikowane. Zastanawiałam się, czy kiedy go użyję, to nic mi się nie stanie. Było również częściowo niewerbalne czyli nie dało się go wypowiedzieć. To znacznie utrudniało sprawę.
  Mimo wszystko wyjęłam kawałek pergaminu i pióro z kieszeni szaty. Kiedy pani Hussain odeszła od swojego biurka, szybko tam podeszłam i umoczyłam końcówkę pióra w kałamarzu, zapisując formułkę.
  Zadowolona z siebie wyszłam z biblioteki.


***


  No dobra, trenowanie tego zaklęcia na sobie było naprawdę złym pomysłem. Przez pierwszy tydzień nie działo się nic specjalnego, ale już od dziesięciu minut nie potrafiłam powstrzymać krwotoku z nosa. Chyba zrobiłam zły ruch ręką.
- Znów ci się nie udało? - usłyszałam drwiący śmiech po mojej prawej stronie. Łazienka Jęczącej Marty była odpowiednim miejscem do ćwiczeń, bo nikt tu nie przychodził. Wadą było to, że duch Marty cieszył się z tego, że coś mi nie wychodziło. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo się uparłam. Chciałam jednak udowodnić sobie, że Merida naprawdę bredziła.

A może chciałam się upewnić, że moi przyjaciele mnie nie oszukali?

  Westchnęłam cicho. Powinnam przecież im ufać. Przecież jeszcze ani razu mnie nie okłamali.
  A ja?
  Nawet nie pisnęłam słówka o moich zdolnościach. Starałam się używać ich coraz rzadziej. Im bliżej było egzaminów, tym bardziej się denerwowałam. Nie chciałam, żeby moja moc wydała się przez zwykłe roztargnienie. Poza tym bałam się, że jeśli o wszystkim im powiem, to będą źli, że ich okłamałam. A im dłużej trzymałam to w sekrecie, tym gorzej było mi to wszystko znosić.
  Po krótkim namyśle postanowiłam pójść do skrzydła szpitalnego. Miałam nadzieję, że pani Greene mi pomoże.


***

  Został mi tydzień do egzaminów. Skupiałam się na nauce do nich w dzień, a żeby ćwiczyć zaklęcie przywracające pamięć wymykałam się w nocy do Łazienki Jęczącej Marty. Duch groził mi, że o wszystkim powie dyrektorowi, ale niewiele sobie z tego robiłam. Bardziej bałam się profesora Murdera.
  Po raz kolejny machnęłam różdżką w lewo, zakręciłam nadgarstkiem w prawą stronę i wypowiedziałam zaklęcie w myślach, skupiając się na jego działaniu. Jedynym efektem było to, że przypomniałam sobie Jacka umazanego czekoladą. Miał wtedy jeszcze brązowe włosy i oczy.
  Usiadłam na podłodze i zaczęłam zastanawiać się, co robię nie tak. Przecież dobrze wykonywałam ruchy ręką, maksymalnie skupiałam się na działaniu zaklęcia. Dlaczego nic nie szło mi tak prosto?
  Z rozmyślań wyrwało mnie skrzypienie zawiasów drzwi łazienki. Było jednak już zbyt późno, żeby się schować.
- Roszpunka? Co ty tutaj robisz?
- Słyszałam, jak się wymykasz z dormitorium – moja przyjaciółka wzruszyła ramionami. - Dlaczego siedzisz z Jęczącą Martą?
- Ja... przyszłam tu pomyśleć.
Ross uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Nawet ona ujawniła prawdę o swoich magicznych włosach. A ja stchórzyłam.
- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, prawda? Na mnie, Meridę, Jacka, Thomasa i Johna.
Poczułam się wtedy strasznie głupio. Dlaczego od razu nie zapytałam się o moje wspomnienia? Czy nie tak byłoby prościej?
- Dziękuję – odwzajemniłam uśmiech. - Będę o tym pamiętać.


***


  Mimo słów Roszpunki niczego nie powiedziałam. Musiałam przez parę dni odpuścić sobie ćwiczenie zaklęcia przywracającego wspomnienia. Egzaminy miały odbyć się już jutro, a ja nie potrafiłam skupić się na obu tych czynnościach.
  Jednak kiedy nadarzyła się okazja, wymknęłam się nocą do Łazienki Jęczącej Marty. Przed wyjściem upewniłam się, że dziewczyny śpią. Nikt nie powinien mnie śledzić.
  Przemykałam się cicho po korytarzach, mając nadzieję, że nie natknę się na nauczyciela patrolującego czy któregoś z prefektów. Na szczęście na trzecie piętro dotarłam bez większych przeszkód.
  Kiedy Jęcząca Marta spuściła się już w sedesie (nie miałam pojęcia, jak to robiła, ale w końcu była duchem), miałam chwilę spokoju na to, aby się dobrze skupić i pomyśleć.
  Może powodem tego, że zaklęcie nie zadziałało wcześniej, nie był brak moich umiejętności. Pomimo tego całego przygotowania, nadal nie byłam pewna, czy chcę poznać moją prawdziwą przeszłość... jesli oczywiście istaniałaby inna. Czułam się podle. Nie wierzyłam moim przyjaciołom, mimo tego, że sama oczekiwałam od nich zaufania. A przecież to ja okłamywałam ich na każdym kroku...
  Westchnęłam cicho.
  Skupiłam się i pomyślałam o działaniu zaklęcia. Machnęłam różdżką w lewo, zakręciłam w prawo i wycelowałam w moją skroń.
  Oślepiło mnie białe światło, poczułam okropny ból, rozchodzący się po całym ciele. Upadłam na zimną posadzkę.
  Tym razem zaklęcie zadziałało.
  Merida wcale nie bredziła.




***


Hej wam wszystkim!
Kolejny rozdział już jest, mam nadzieję, że się Wam spodobał.
I mam taką małą prośbę: jeśli czytacie tego bloga, a raczej nie komentujecie, to tym razem proszę o zostawienie chociażby kropki mocy z anonima ------> .
Chciałabym po prostu wiedzieć, czy nie mam pustych wyświetleń.
I gdybyście widzieli jakieś literówki, błędy interpunkcyjne czy ortograficzne, to proszę o zgłoszenie ich.
Kolejny rozdział już niedługo! 
Pozdrawiam
Kasia

5 komentarzy:

  1. Raz wyłapałam "Merdię" ;)
    Om... jak ja bym chciała, żeby tutaj Jelsa to nie był Jack + Elsa, tylko Jonathan + Elsa -.-
    No nic, weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Merdia" była aż dwa razy O.o Dzięki. Ogółem coś mi się w Wordzie zepsuło i literówek nie zaznacza.
      Za jakieś trzy, może cztery rozdziały będzie powiedziane, dlaczego Jonathan nie mógł, a raczej nie chciał zakochiwać się w Elsie. Ogółem jednak sama uwielbiam ten pairing <3 Ech, trzeba pomyśleć o jakiejś miniaturce/one shocie "Co by było gdyby".

      Usuń
    2. To niech będzie romantycznie :3

      Usuń
  2. Rozdział naprawdę super. Poprawił mi humor, bo miałam doła.
    Chciałabym żeby choć przez kilka rozdziałów było Jonathan+Elsa...
    Jestem w 100% za tym one-shotem!
    Jak powiedziała Ireth niech będzie romantycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Mam dosyć dużo pomysłów na one shota. Myślę, że pojawi się już niedługo :) A jeśli chodzi o Jonathana i Elsę w głównym opowiadaniu, to wszystko jeszcze się okaże.

      Usuń

Siva Internetowy Spis