Jack
Powoli
zbliżał się finałowy mecz quidditcha, więc drużyna Ślizgonów
trenowała co wieczór i przez całe soboty, jeśli tylko boisko nie
było zajęte. Srebrna Strzała spisywała się świetnie, jednak mimo
wszystko stresowałem się finałami. Była już połowa kwietnia,
zbliżały się egzaminy, a my dostawaliśmy coraz więcej zadań
domowych i wypracowań, szczególnie od profesora Murdera. I
pomyśleć, że jest opiekunem naszego domu! Miałem szczęście, że
znałem Elsę na tyle dobrze, żeby znać jej słabość do
czekolady. Często pomagała mi odrabiać wypracowania (to znaczy,
pisała je za mnie). Dodatkowo Ostatnio coś napadło Meridę i
chciała powiedzieć Elsie, że jej wspomnienia zostały
zmodyfikowane. Musieliśmy pilnować, żeby nie zostawała z nią sam
na sam, bo inaczej skończyłoby się to po prostu źle.
Nie
to, że nie chciałem, żeby Elsa nie przypominała sobie, co działo
się przed wypadkiem z Anną. Wolałem jednak, żeby wszystko na
spokojnie jej wytłumaczyć, bo moja przyjaciółka na pewno nie
byłaby zadowolona z tego, że ją okłamaliśmy. A poza tym nie
znaliśmy żadnego sposobu na przywrócenie jej wspomnień. Podobno
dało się zrobić to za pomocą zaklęcia przywołującego pamięć,
ale nie znaliśmy jego formuły. Było całkowicie niewerbalne, to
znaczy po prostu się go nie wymawiało. Roszpunka wspomniała o tym
niedawno. Po części Brian miał rację – dobrze jest mieć dobre
przyjaciółki.
***
- No
dobra, długo czekaliśmy na ten moment – Fred stał na drewnianej
skrzyni w szatni Ślizgonów. Za jakieś pięć minut mieliśmy wyjść
na boisko i rozegrać finałowy mecz w quidditcha. - Nie zdobyliśmy pucharu od czterech lat, odkąd odebrał nam go Gryffindor. Dzisiaj
mamy szansę to wygrać! Mamy trójkę wspaniałych ścigających –
popatrzył na mnie, Maggie i Arthura. - Dodatkowo broni nas dwoje
świetnych pałkarzy – Edward i Bernard wstali ukłonili się. - No
i jeszcze nasz szukający, Jerry Lewis!
- No i
jeszcze świetny obrońca – Maggie uśmiechnęła się do Freda.
Większość dziewczyn podkochiwała się w nim, włączając w to
naszą ścigającą.
-W
każdym razie musimy dzisiaj dać z siebie wszystko. Może profesor
Murder trochę nam odpuści, jak już będzie miał ten puchar w
gabinecie. Dobra, idziemy.
Weszliśmy
na boisko quidditcha wśród głośnych wiwatów i gwizdów z
zielono-srebrnego sektora. Rozstawiliśmy się na boisku. Stone
uścisnął rękę Igora Williamsa, profesor Potter dmuchnął w
gwizdek i wszyscy wzbiliśmy się w powietrze. Wszystko nagle
przestało mieć znaczenie. Znów byłem w powietrzu, grałem w
quidditcha, robiłem to, co kochałem.
Wszystko
szło nam sprawnie, strzelaliśmy gole, mieliśmy minimalną przewagę
nad drużyną Krukonów. Nasi pałkarze sfaulowali jednego
ścigającego i jednego pałkarza, więc mieliśmy trochę ułatwione
zadanie. Nasz szukający co chwilę musiał jednak unikać tłuczków,
które posyłał w jego stronę pałkarz Ravenclawu.
Tak
jak w poprzednim meczu, mieliśmy przewagę stu pięćdziesięciu
punktów, z tą różnicą, że nasz szukający był całkiem
sprawny. Ja i Maggie lecieliśmy prosto do bramki, żeby strzelić
kolejnego gola. Wtedy mielibyśmy minimalną pewność na zwycięstwo,
gdyby szukający przeciwnej drużyny złapał znicza w najbliższych
minutach.
-Jack,
uważa... - Maggie nie zdążyła dokończyć. Dostrzegłem tłuczka
zbyt późno i oberwałem w prawą rękę. Najpierw usłyszałem
chrupnięcie, a potem poczułem straszny ból w nadgarstku. Arthur
był za daleko, żeby nas dogonić, a jeśli nie pomógłbym Magiie,
to stracilibyśmy kafla. Prosto na nią leciała już trójka
ścigających z Ravenclawu.
-Bierz
to, Frost! - rzuciła kafla w moją stronę. Odebrałem go prawą
ręką. Kurczowo chwyciłem się nogami miotły, bo nie mogłem nawet
ruszyć nadgarstkiem. Jakimś cudem wyminąłem ścigającego
Krukonów, który leciał prosto do złotego znicza. To była
ostatnia szansa na to, żeby wygrać ten mecz. Pętle były coraz
bliżej, a ja trzymałem kafla w prawej ręce. Nadgarstek bolał
niemiłosiernie, ale powinien niedługo przestać. Strażnikom rany i
złamania regenerowały się dużo szybciej niż śmiertelnikom.
Obrońca drużyny Ravenclawu szykował się do obrony. Intuicyjnie
rzuciłem kafla na prawą pętlę. W tym samym momencie poczułem w
prawej ręce okropny ból i znów usłyszałem ten sam niemiły
dźwięk, co przy poprzednim uderzeniu w lewy nadgarstek. Zamroczony
i oszołomiony bólem ledwo usłyszałem krzyk Jordana z Hufflepuffu,
który był komentatorem meczu.
- Styles
złapał znicza! Styles ma znicza! Jednak to Slytherin wygrywa
przewagą dziesięciu punktów, po niesamowitym rzucie Jacka Frosta,
który oberwał tłuczkiem podczas wykonywania manewru!
Potem
utonąłem w uściskach mojej drużyny i zostałem prawie zmiażdżony
przez Freda, który płakał ze szczęścia. Jednocześnie
miałem ochotę krzyknąć z bólu.
Kiedy
jakoś zleciałem na ziemię, obległ mnie tłum Ślizgonów.
Większość poklepywała nas po plecach i gratulowała.
- Wszystko
z tobą dobrze? - zapytała cicho Maggie. - Co z ręką?
- Boli,
ale nic mi nie będzie.
Nagle
dziewczyna chwyciła moją rękę i mocno ścisnęła.
- Pogięło
cię? - syknąłem w jej stronę, powstrzymując jęk bólu.
- Impreza
w pokoju wspólnym! - krzyknęła. - A ty idziesz ze mną, Frost.
Mimo
opinii większości uczniów Hogwartu, Ślizgoni nie byli aż tak
bardzo zarozumiali. Gadanie o tym, że patrzymy tylko na czystość
krwi też było mocno przesadzone. Tak naprawdę byliśmy po prostu
bezpośredni. Tutaj nie było miejsca na udawane przyjaźnie,
wykorzystywanie kogoś w jakimś próżnym celu, od tego mieliśmy
Krukonów. Dla Ślizgonów sprawa była prosta – albo z kimś się
przyjaźnisz, albo idziesz do niego w interesach. Bardzo mało osób
spoza tego domu potrafiło to zrozumieć. A jeśli chodzi o Gryfonów,
to po prostu nie lubiliśmy się. Zazwyczaj denerwowała nas ich
sztuczna odwaga i chełpliwość.
- Nieźle
się spisałeś, Jackson – moja koleżanka z drużyny uśmiechnęła
się do mnie. - Przypuszczam, że Ślizgoni będą świętowali to
jeszcze przez tydzień.
- No
ja myślę. Inaczej na próżno połamałem sobie ręce – jęknąłem.
Ból był prawie nie do zniesienia.
Kiedy
dotarliśmy do skrzydła szpitalnego, pani Greene od razu naprawiła
mi zwichnięty nadgarstek i złamaną rękę zaklęciem Episkey.
Kazała zostać mi jeszcze przez chwilę zostać w skrzydle szpitalnym,
po czym poszła do swojego gabinetu. Maggie i ja usiedliśmy na
łóżku. Nie czułem potrzeby siedzenia w sali. Nadal czułem
adrenalinę po wygranym meczu.
-Frost!
Jesteś chyba najlepszym, co nam się przytrafiło w tym sezonie! -
do sali z krzykiem wbiegł Fred z resztą drużyny. Niósł lśniący
puchar wygrany w finałach.
Już
mieliśmy zaczynać imprezę w skrzydle szpitalnym, kiedy wpadła do
nas zdyszana Roszpunka, ciągnąc za sobą swoje długie włosy.
- Merida...
ona mówi wszystko Elsie... musisz coś zrobić, Jack!
Przez
kolejne pięć minut miałem totalny zamęt w głowie. Biegałem
wszędzie po zamku, żeby powstrzymać tę głupią rudą małpę
przed powiedzeniem Elsie prawdy. Gdyby moja przyjaciółka o
wszystkim się dowiedziała, byłby niezły bałagan. No i pewnie Elsa
już nigdy by się do mnie nie odezwała.
Znalazłem
Meridę i Elsę przy wejściu do Wielkiej Sali. Razem z nimi byli
John i Thomas. Wyglądało na to, że wszyscy się kłócili.
- Merida,
co ty wygadujesz?!
- Musisz
mi uwierzyć Elsa! Zapytaj się Jacka – wskazała na mnie. Miałem
jakieś trzy sekundy na wymyślenie perfekcyjnego planu.
- O co
wy się kłócicie?
- Merida
mówiła coś o tym, że mam zmodyfikowane wspomnienia – Elsa
popatrzyła na mnie z wahaniem. - Nie wiesz może, o co jej chodziło?
- Ja...
no ten... eee...
- Dlaczego
ona jeszcze nie jest w skrzydle szpitalnym, Thomas? - zaczęła
spokojnie Roszpunka. Przecież po takim upadku może mieć wstrząs
mózgu!
- O
czym wy mówicie?! - krzyknęła Merida. Była cała czerwona ze
złości.
- Ach...
No tak, rzeczywiście – John uśmiechnął się do Rudego Mopa. -
Chodź, jesteś poważnie ranna.
- Co
jej się stało? - zapytała Elsa, patrząc z niepokojem na Meridę.
- Wywróciła
się, zbiegając z trybun. Strasznie się rzucała, kiedy
chcieliśmy iść z nią do szpitala i wygadywała jakieś bzdury o wspomnieniach.
- Och...
no dobrze. Czyli to, co mówiła było tylko skutkiem urazu? - Elsa
popatrzyła na nas. Nie wydawała się być zbytnio przekonana.
- Jestem
pewna, że tak - odparła Roszpunka, podczas gdy ja po cichu modliłem
się, żeby moja przyjaciółka nam uwierzyła.
- Może
wreszcie pójdziemy na obiad? - chwyciłem Elsę za rękę i
pociągnąłem do Wielkiej Sali. Było jednak już za późno na to,
żeby moja przyjaciółka wyzbyła się podejrzeń.
***
Następnego
dnia Roszpunka postanowiła, że zajmie Elsę w bibliotece. Ja,
Thomas i John mieliśmy porozmawiać z Meridą odnośnie jej głupich
wyskoków.
- Nie
możemy powiedzieć jej, że miała zmodyfikowane wspomnienia -
Thomas siedział na biurku w nieużywanej klasie i cierpliwie
tłumaczył Rudemu Mopowi, że ma przestać mieszać Elsie w głowie.
Jeśli ktoś był zdolny przekonać do czegoś Meridę, to tylko on.
- Gdybyście
mi nie przeszkodzili, to wszystko byłoby dobrze! O wszystkim by się
dowiedziała!
- Ale
najpierw chyba powinniśmy powiedzieć coś jej rodzicom, nie uważasz?
- John opierał się o ścianę, trzymając w ręku naleśnika,
którego zwinął z obiadu.
- Oczywiście,
że tak! - oburzyła się Merida. - Już wysłałam list do jej
taty!
Jeśli
ten list już tam dotarł, to mieliśmy przerąbane.
- Myślisz,
że byłaby zadowolona z tego, że ją okłamaliśmy? - warknąłem.
W
odpowiedzi usłyszałem drwiący śmiech.
- Tak,
bo ty wcale nie chcesz, żeby się o wszystkim dowiedziała, prawda?
Bo tak rzeczywiście to się boisz, że znienawidzi cię za to, że
ją okłamywałeś przez cały czas. Typowy Ślizgon – przewróciła
oczami i skierowała się do drzwi – Ale nie martwcie się. Już ja
zadbam o to, żeby sama dowiedziała się, jak ją oszukałeś,
Jackson.
I po
prostu sobie wyszła.
Wieczorem,
kiedy już leżałem w łóżku, w głowie cały czas słyszałem
oskarżenia Meridy.
Najgorsze
było to, że ona miała rację.
*narrator
ogólny*
Lęk ogarnął klęczącego przed Mrocznym Księciem mężczyznę.
Nie miał pojęcia, czy zostanie ułaskawiony. Plan przechwycenia
Córki Zimy był bardzo delikatną operacją. Jeden fałszywy ruch, a
wszystko mogło się wydać. Zwłaszcza, że chronił ją Strażnik.
- Jakie postępy? - usłyszał zimny głos.
- I-idzie dobrze, mój panie – odpowiedział drżącym głosem.
- Niczego się nie domyślają?
- N-nie, panie.
- A dziewczyna?
- Ciężko coś z niej wyciągnąć, panie. Ten wysłany przez
Strażników Marzeń, żeby jej pilnował, cały czas broni mi
dostępu do niej.
-Więc go wyeliminuj – warknęła postać w kapturze. Mężczyzna
jeszcze bardziej skulił się. Już raz poznał gniew Mrocznego Pana,
nie miał zamiaru odczuć go poniwnie. - Uważaj na niego. Jest
zagrożeniem.
- D-dobrze, panie.
- Kiedy nadejdzie pełnia, zrobisz to, co ci mówiłem.
- A-ale panie...
- Chcesz odczuć mój gniew?! - krzyknął Mroczny Książę. Kaptur
zsunął mu się z głowy. Oczom klęczącego przed nim mężczyzny
ukazała się wykrzywiona grymasem szarawa twarz jego pana. Nad
bursztynowymi oczami nie miał brwi, a jego czarne włosy były
nastroszone. Mrok był wysoki i władczy. Jego poplecznicy i słudzy
bardzo rzadko widzieli jego prawdziwe oblicze.
- D-dobrze panie.
- Uwarz eliksir. I lepiej, żebyś się postarał, bo jeśli nie... -
mężczyzna poczuł, jak o rękę ociera mu się coś szorstkiego.
Był to jeden z koszmarnych koni Mrocznego Księcia. Na sam ich widok
chciałoby się uciec ze strachu, nie mówiąc już o próżnej walce
z nimi.
- Postaram się, p-panie.
- Możesz odejść – rzucił Mroczny Pan oschle.
- Dzięki ci, panie – poddany ukłonił się nisko i z ulgą oddalił
się w stronę korytarza. Rezydencja rodu Walpole była obecnie
główną bazą dowodzenia, jeśli chodziło o działania związane z
Córką Zimy.
Mroczny Książe z powrotem nałożył kaptur na głowę.
Już niedługo będzie miał Elsę Wright w garści, a potem
wyeliminuje Strażników Marzeń. Potęga będzie jego.
Teraz musiał zająć się jednak bardziej przyziemnymi sprawami. Ku
jego niezadowoleniu zbliżała się pełnia księżyca, co oznaczało
przemianę w człowieka. Nędzna namiastka organizmu, zbyt słaba, by
rozwinąć moc, którą posiada.
Już niedługo.
Elsa
Starałam
się uczyć do egzaminów końcowych, które miały odbyć się już
za kilka tygodni. Naukę utrudniało mi wspomnienie mojej rozmowy z
Meridą. Niby wszystko było w porządku, uderzyła się i zaczęła
bredzić, ale...
Ale co? Przecież
gadała od rzeczy.
Moja
przyjaciółka wcale nie wyglądała, jakby zwariowała czy coś w
tym stylu. Zachowanie reszty też wzbudziło moje podejrzenia. Często
nie dopuszczali do tego, żebym została sam na sam z Meridą.
Dlaczego?
- Elsa?
Słuchasz mnie? - Tessa pomachała mi ręką przed oczami.
- Eee...
tak, no jasne!
- Pytałam,
czy przeczytałaś już może tę książkę, którą pożyczyłam ci
tydzień temu. Tę o przywracaniu wspomnień.
Nagle
wpadłam na pomysł. Uśmiechnęłam się szeroko i zwróciłam do
mojej koleżanki:
- No
jasne. Mogę ci ją oddać, jeśli chcesz.
***
Jeszcze
tego samego dnia udałam się do biblioteki w poszukiwaniu jakiegoś
zaklęcia, które przywraca wspomnienia. Jeśli moje wspomnienia były
prawdziwe, to nic nie powinno mi się stać. Ewentualnie wyraźniej
pamiętałabym niektóre szczegóły z mojego życia. Potraktowałam
wszystko jako eksperyment naukowy.
Po
przewertowaniu kilku opasłych ksiąg znalazłam coś o zaklęciu
przywracającym wspomnienia. Miało silną moc i było bardzo
skomplikowane. Zastanawiałam się, czy kiedy go użyję, to nic mi
się nie stanie. Było również częściowo niewerbalne czyli nie
dało się go wypowiedzieć. To znacznie utrudniało sprawę.
Mimo
wszystko wyjęłam kawałek pergaminu i pióro z kieszeni szaty.
Kiedy pani Hussain odeszła od swojego biurka, szybko tam podeszłam
i umoczyłam końcówkę pióra w kałamarzu, zapisując formułkę.
Zadowolona
z siebie wyszłam z biblioteki.
***
No
dobra, trenowanie tego zaklęcia na sobie było naprawdę złym
pomysłem. Przez pierwszy tydzień nie działo się nic specjalnego,
ale już od dziesięciu minut nie potrafiłam powstrzymać krwotoku z
nosa. Chyba zrobiłam zły ruch ręką.
- Znów
ci się nie udało? - usłyszałam drwiący śmiech po mojej prawej
stronie. Łazienka Jęczącej Marty była odpowiednim miejscem do
ćwiczeń, bo nikt tu nie przychodził. Wadą było to, że duch
Marty cieszył się z tego, że coś mi nie wychodziło. Nie
wiedziałam, dlaczego tak bardzo się uparłam. Chciałam jednak
udowodnić sobie, że Merida naprawdę bredziła.
A
może chciałam się upewnić, że moi przyjaciele mnie nie oszukali?
Westchnęłam cicho. Powinnam przecież im ufać. Przecież jeszcze
ani razu mnie nie okłamali.
A ja?
Nawet nie pisnęłam słówka o moich zdolnościach. Starałam się
używać ich coraz rzadziej. Im bliżej było egzaminów, tym
bardziej się denerwowałam. Nie chciałam, żeby moja moc wydała
się przez zwykłe roztargnienie. Poza tym bałam się, że jeśli o
wszystkim im powiem, to będą źli, że ich okłamałam. A im dłużej
trzymałam to w sekrecie, tym gorzej było mi to wszystko znosić.
Po krótkim namyśle postanowiłam pójść do skrzydła szpitalnego.
Miałam nadzieję, że pani Greene mi pomoże.
***
Został mi tydzień do egzaminów. Skupiałam się na nauce do nich w
dzień, a żeby ćwiczyć zaklęcie przywracające pamięć wymykałam
się w nocy do Łazienki Jęczącej Marty. Duch groził mi, że o
wszystkim powie dyrektorowi, ale niewiele sobie z tego robiłam.
Bardziej bałam się profesora Murdera.
Po raz kolejny machnęłam różdżką w lewo, zakręciłam
nadgarstkiem w prawą stronę i wypowiedziałam zaklęcie w myślach,
skupiając się na jego działaniu. Jedynym efektem było to, że
przypomniałam sobie Jacka umazanego czekoladą. Miał wtedy jeszcze
brązowe włosy i oczy.
Usiadłam na podłodze i zaczęłam zastanawiać się, co robię nie
tak. Przecież dobrze wykonywałam ruchy ręką, maksymalnie
skupiałam się na działaniu zaklęcia. Dlaczego nic nie szło mi
tak prosto?
Z rozmyślań wyrwało mnie skrzypienie zawiasów drzwi łazienki.
Było jednak już zbyt późno, żeby się schować.
- Roszpunka? Co ty tutaj robisz?
- Słyszałam, jak się wymykasz z dormitorium – moja przyjaciółka
wzruszyła ramionami. - Dlaczego siedzisz z Jęczącą Martą?
- Ja... przyszłam tu pomyśleć.
Ross uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Nawet ona ujawniła
prawdę o swoich magicznych włosach. A ja stchórzyłam.
- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, prawda? Na mnie, Meridę,
Jacka, Thomasa i Johna.
Poczułam się wtedy strasznie głupio. Dlaczego od razu nie
zapytałam się o moje wspomnienia? Czy nie tak byłoby prościej?
- Dziękuję – odwzajemniłam uśmiech. - Będę o tym pamiętać.
***
Mimo słów Roszpunki niczego nie powiedziałam. Musiałam przez parę
dni odpuścić sobie ćwiczenie zaklęcia przywracającego
wspomnienia. Egzaminy miały odbyć się już jutro, a ja nie
potrafiłam skupić się na obu tych czynnościach.
Jednak kiedy nadarzyła się okazja, wymknęłam się nocą do
Łazienki Jęczącej Marty. Przed wyjściem upewniłam się, że
dziewczyny śpią. Nikt nie powinien mnie śledzić.
Przemykałam się cicho po korytarzach, mając nadzieję, że nie
natknę się na nauczyciela patrolującego czy któregoś z
prefektów. Na szczęście na trzecie piętro dotarłam bez większych
przeszkód.
Kiedy Jęcząca Marta spuściła się już w sedesie (nie miałam
pojęcia, jak to robiła, ale w końcu była duchem), miałam chwilę spokoju na to, aby się dobrze skupić i pomyśleć.
Może powodem tego, że zaklęcie nie zadziałało wcześniej, nie
był brak moich umiejętności. Pomimo tego całego przygotowania,
nadal nie byłam pewna, czy chcę poznać moją prawdziwą
przeszłość... jesli oczywiście istaniałaby inna. Czułam się
podle. Nie wierzyłam moim przyjaciołom, mimo tego, że sama
oczekiwałam od nich zaufania. A przecież to ja okłamywałam ich na
każdym kroku...
Westchnęłam cicho.
Skupiłam się i pomyślałam o działaniu zaklęcia. Machnęłam
różdżką w lewo, zakręciłam w prawo i wycelowałam w
moją skroń.
Oślepiło mnie białe światło, poczułam okropny ból, rozchodzący
się po całym ciele. Upadłam na zimną posadzkę.
Tym razem zaklęcie zadziałało.
Merida wcale nie bredziła.
***
Hej wam wszystkim!
Kolejny rozdział już jest, mam nadzieję, że się Wam spodobał.
I mam taką małą prośbę: jeśli czytacie tego bloga, a raczej nie komentujecie, to tym razem proszę o zostawienie chociażby kropki mocy z anonima ------> .
Chciałabym po prostu wiedzieć, czy nie mam pustych wyświetleń.
I gdybyście widzieli jakieś literówki, błędy interpunkcyjne czy ortograficzne, to proszę o zgłoszenie ich.
Kolejny rozdział już niedługo!
Pozdrawiam
Kasia
Raz wyłapałam "Merdię" ;)
OdpowiedzUsuńOm... jak ja bym chciała, żeby tutaj Jelsa to nie był Jack + Elsa, tylko Jonathan + Elsa -.-
No nic, weny!
"Merdia" była aż dwa razy O.o Dzięki. Ogółem coś mi się w Wordzie zepsuło i literówek nie zaznacza.
UsuńZa jakieś trzy, może cztery rozdziały będzie powiedziane, dlaczego Jonathan nie mógł, a raczej nie chciał zakochiwać się w Elsie. Ogółem jednak sama uwielbiam ten pairing <3 Ech, trzeba pomyśleć o jakiejś miniaturce/one shocie "Co by było gdyby".
To niech będzie romantycznie :3
UsuńRozdział naprawdę super. Poprawił mi humor, bo miałam doła.
OdpowiedzUsuńChciałabym żeby choć przez kilka rozdziałów było Jonathan+Elsa...
Jestem w 100% za tym one-shotem!
Jak powiedziała Ireth niech będzie romantycznie.
Dziękuję!
UsuńMam dosyć dużo pomysłów na one shota. Myślę, że pojawi się już niedługo :) A jeśli chodzi o Jonathana i Elsę w głównym opowiadaniu, to wszystko jeszcze się okaże.