poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział XX - Wilkołaki, moce, Jonathan i jeszcze więcej wspomnień



Elsa

 Kiedy wysłałam list do taty, myślałam, że odpowie mi szybko. Wiedziałam o jego audiencji, jednak zawsze odpowiadał mi, jeśli chodziło o naprawdę ważne sprawy. A jeśli pisałam mu o mojej mocy, to kiedyś zaproponował nawet, że razem z mamą przyjadą do Hogsmeade i będą mnie wspierać. Szybko jednak wcisnęłam im kłamstwo, że po prostu się zdenerwowałam. Nie chciałam zmartwić moich rodziców. Mieli na głowie całe miasto, a ogarnięcie wszystkich tych spraw, nawet z Jamesem, było trudne. Zawsze ufałam moim rodzicom. 
A potem dowiedziałam się, że zmodyfikowali mi wspomnienia.
Nie pamiętałam wszystkiego. Zaklęcie było zbyt słabe, żeby przywrócić mi wszystkie moje wspomnienia. W mojej pamięci jednak pozostała bitwa na śnieżki razem z Meridą, Roszpunką, Thomasem, Johnem i Jackiem.
I Chloe trzymającą małą Anię na rękach.
  Miałam siostrę. Jeszcze jedną siostrzyczkę, której nie widziałam przez całe osiem lat. Przypomniałam sobie też wypadek, który sprawił, że nas od siebie odseparowano. Te wszystkie tłumaczenia taty, że to, co zrobiłam Annie, było wyłącznie dziełem przypadku... nagle zaczęły nabierać sensu. Może rzeczywiście nie byłam winna temu wszystkiemu? Miałam przecież dopiero siedem lat i nie znałam możliwości moich mocy. Razem z właściwymi wspomnieniami zniknęła umiejętność władania śniegiem i lodem. Minęło pięć lat, zanim odkryłam ją na nowo.
  Pamiętałam coś jeszcze: kiedyś wyszłam sama do lasu, na krótko po wypadku z Anną. Nie miałam pojęcia, po co. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie znam drogi powrotnej. Wtedy usłyszałam warczenie i przede mną stanął wilk. Nie wiedziałam, co stało się potem, ale na pewno byłam przerażona. Teraz znalazłam się w podobnej sytuacji.
  Tylko dziesięć razy gorszej.
  Słowa Meridy poniosły się echem po Wielkiej Sali. Nie potrafiłam się ruszyć. Byłam zbyt zszokowana, nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Rozbrojeni nauczyciele stali pod ścianą razem z uczniami. Słyszałam ciche szmery i pochlipywania.
  Przede mną stał pół wilkołak, pół człowiek. Kiedyś coś o nich słyszałam, ale nie zagłębiałam się w ten temat. Wiedziałam jednak, że nie można było przemienić się w połowie.



Coś bardzo, bardzo niedobrego ma stać się w Krwawą Pełnię, ale nie do końca wiem, co.



Jonathan miał rację. Szybko odgoniłam od siebie myśl, że ten wilkołak mógł być jednym z tych, które wysyłał Mrok.

- Miło znów cię widzieć, Wright – wzdrygnęłam się, kiedy pół-wilkołak wypowiedział moje nazwisko. Przy tym obnażył ostre jak brzytwy kły. Nie miałam z nim szans, nawet przy pomocy różdżki.


Chyba że...


Szybko odepchnęłam od siebie myśl o tym, że mogłabym wykorzystać moją moc. Nic nie mogło się wydać. Nie po to pracowałam tyle na utrzymanie tego w tajemnicy. Cudem było, że przy wszystkich tych nerwach miałam nad nią kontrolę i po prostu nie zamroziłam Wielkiej Sali.

Wszystkie te myśli przewinęły się przez moją głowę w ułamku sekundy.

- Obserwowałem cię, odkąd przyszłaś do Hogwartu, wiesz? Od dłuższego czasu planowałem to spotkanie. Mój pan nie znosił, kiedy coś przedłużałem – wzdrygnęłam się. Czyli to jednak Mrok go tu przysłał. - Ale ja cierpliwie czekałem. Aż do dzisiaj, kiedy moja moc jest silniejsza – zaśmiał się krótko, chociaż przypominało to bardziej szczeknięcie.


Daj mu mówić.


Chciałam jak najdłużej z nim rozmawiać, chociaż nie byłam pewna, czy takie coś byłoby w ogóle możliwe. Przypomniałam sobie, jak Jonathan pokazał mi, że mogę zamrozić koszmary, a potem – jeśli miałabym wystarczające umiejętności – mogłabym zamienić je w śnieżne zwierzęta, podporządkowane moim rozkazom. Wspomniał też, że potrzebowałabym paru lat, żeby to opanować.

- Czego ode mnie chcesz? - wydało mi się, że zadałam to pytanie szeptem, chociaż starałam się mówić pewnie. Szybko oszacowałam moją sytuację. Jeśli nawet chciałabym uciec, to nie miałam jak. Za mną były drzwi zamknięte zaklęciem. Przed sobą miałam wilkołaka. Nie miałam szans przedrzeć się i przebiec jednym z przejść pomiędzy czterema stołami domów. To znaczy, że czekała mnie bezskuteczna walka.

- Jeśli o tym myślisz, to nie ja będę z tobą walczył. Mam coś znacznie lepszego – zacharczał i machnął ręką.

Wszystko działo się w ułamku sekundy. Przez okno wleciało stado koszmarów. To były te konie, którymi zazwyczaj otaczał się Mrok. Było całe stado. Ich oczy, skierowane prosto we mnie, jarzyły się pomarańczowo. Ostatnim, co zobaczyłam, była twarz Jacka. Wyglądał jednocześnie na wystraszonego i zszokowanego. Był Strażnikiem. Zaczęłam błagać w myślach, żeby coś zrobił. W końcu nadal byłam dzieckiem, co z tego że wypadły mi wszystkie mleczne zęby?

Koszmarne konie ustawiły się w rzędzie za wilkołakiem, całkowicie przesłaniając mi widok na stół prezydialny i zgromadzonym przy nich uczniów.

- A teraz... - machnął ręką w moją stronę.

Rozpętało się piekło.

Wszystkie koszmary rzuciły się w moją stronę. Byłam zbyt zdezorientowana, wystraszona. Nie chciałam używać mocy. Zostałam otoczona ciasnym kręgiem. Przypomniały mi się wszystkie te najgorsze momenty z mojego życia. Wypadek z Anną, Jack wylatujący przez moje okno po raz ostatni, śmierć Chloe, pożegnanie z Jonathanem w Hogsemade... Wszystko to się ze sobą mieszało, a ja czułam, jak odlatuję w ciemność.


Nie możesz wiecznie uciekać.


Moim ostatnim ratunkiem była moc. Chociaż tak mogłam spowolnić atak. Machnęłam ręką, oszraniając lekko konie. Nadal krążyły dookoła, ocierając się o mnie, tym samym przywodząc mi na myśl najgorsze wydarzenia z mojego życia. Nie miałam żadnych szans na wygraną. Wszystko utonęło w ciemności. Nie widziałam niczego, a jedyną rzeczą jaką czułam, była bezradność.


Dlaczego nie powiedzieliście mi o wspomnieniach?


Nie miałam siły dalej walczyć.


Okłamywaliście mnie przez cały ten czas.


Powoli poddawałam się ciemności.


Wiedzieliście o tym wszystkim przez cały czas.




  Nagle ogarnęła mnie złość. Na Roszpunkę, Meridę, Thomasa i Johna, za to, że o niczym nie powiedzieli. Na rodziców, za to, co mi zrobili. Na Jonathana, za to, że tak po prostu odszedł.
  Na Jacka, że nie wrócił.
  Ledwo zarejestrowałam, co robię. W jednej sekundzie byłam bliska odpłynięciu w niebyt, a w następnej już machnęłam rękoma, używając całej mojej mocy. Podziałało. Po chwili smutne wspomnienia rozmazały się. Uniosłam ręce do góry, nie panując nad tym, co robię z moją mocą. W powietrze wzbiły się tysiące motyli stworzonych ze śniegu. Znów widziałam dobrze.
  Dookoła mnie był szron. Stworzyłam lodowe kolce, które skierowane były ku wilkołakowi.
  Ujawniłam się.
  Spojrzałam na uczniów, którzy stali przy stole prezydialnym. Na ich czele stał Jack z wyciągniętą różdżką. Nie był ani wystraszony, ani zszokowany moimi umiejętnościami.
  Był wściekły.
Odrzuciłam tę myśl, bo zaraz przy mnie pojawił się wilkołak.
- Mogłaś poddać się wcześniej, Elso Wright. Ja nie będę tak łagodny jak one – warknął. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co zrobić. Zbyt późno zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wilkołak skoczył na mnie, ukazując swoje ostre kły.

Przygotowałam się na cios.

Jedna sekunda, dwie, trzy...

Otwarłam oczy.

Przede mną stał jeden z koszmarnych koni. Tylko, że... on mnie bronił?
  Zaszarżował na wilkołaka. Nie byłam pewna, czy Ciemny mógł coś zrobić. Wszystko wskazywało jednak na to, że świetnie sobie radził, bo wilkołak zaczął się wycofywać. Starał się cokolwiek zrobić, żeby rozgonić koszmar. Stałam nieruchomo, patrząc jak Ciemny kopie wilkołaka w pysk.
- Jeszcze tego pożałujesz, Wright! Jeszcze pożałujesz! - warknął i pobiegł w stronę okna. Wyskoczył przez nie, wybijając szybę, i uciekł.
Ciemny podszedł do mnie i polizał po ręce chropowatym jęzorem, jakby chciał dodać mi otuchy. Potem odwrócił się i sam wyleciał na błonia Hogwartu.
Cisza.
Rozejrzałam się. Koszmary pozostawiły po sobie niezły bałagan. Wszystko było rozrzucone, a jedzenie z kolacji walało się po ziemi. Ja sama nie byłam od nich lepsza. Zaczęłam trzęsącymi się dłońmi rozmrażać szron z podłogi. Kolce zaczęły maleć. Dopiero teraz spojrzałam na uczniów pod stołem prezydialnym, starając się unikać wzrokiem Jacka. Nikt niczego nie mówił. Nie było szlochów, szmerów, zaskoczonych okrzyków. Tylko przerażone spojrzenia niektórych osób. Niektórych, bo większości starała się na mnie nie patrzeć.
Miałam wrażenie, że upłynęła wieczność, zanim Murder skinął na profesor Tryinot. Oboje podeszli do mnie.
- Panno Wright...
- Ja mogę to wszystko wytłumaczyć, pani profesor! - prawie szlochałam. Powstrzymywałam się od płaczu na oczach szkoły. Sytuację pogarszały szmery wśród uczniów.
- Do mojego gabinetu. Natychmiast. - ona też wyglądała na wściekłą. Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że nauczyciel obrony przed czarną magią nie wyglądał wcale na złego, jak to miał w zwyczaju. Przypatrywał mi się bez zaskoczenia, nawet ze współczuciem.
Co się działo z tym światem?
- Panno Wright.
Poszłam za opiekunką Ravencalwu. Za mną maszerował profesor Murder, co wyglądało, jakbym miała specjalną eskortę.
Już było po mnie.
Opuściliśmy Wielką Salę w ciszy. Żadne z nauczycieli się nie odezwało. Szłam szybko za profesor Tryinot na piąte piętro, gdzie mieścił się jej gabinet. Nagle usłyszałam, że ktoś za nami biegnie. Obejrzałam się za siebie.
Jack przeskakiwał po dwa stopnie naraz. Profesor Tryinot przystanęła i spojrzała na mnie pytająco.
- Tylko na chwilę, pani profesor – spojrzałam na nią prosząco. Ta kiwnęła tylko w milczeniu głową i razem z profesorem Murderem odeszła tak, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
- Dlaczego niczego mi nie powiedziałaś? - Jack nadal był wściekły.
Zobaczyłam, że za nim biegli jeszcze Thomas, John, Merida i Roszpunka. Ta ostatnia niosła swoje długie włosy, żeby się o nie nie potknąć.
- Ja...
- Ukrywałaś to przez cały czas, odkąd tylko przybyliśmy do Hogwartu!
- Jack, daj spokój – odezwała się zadyszana Ross.
- Najpierw masz do nas pretensje o to, że niczego nie powiedzieliśmy ci o wspomnieniach, a sama nas okłamywałaś – warknął. Miałam dosyć.
- To nie ja obiecałam, że wrócę, a potem totalnie cię olałam – odpowiedziałam mu.
- Co to ma w ogóle do rzeczy? - zapytał zirytowany Jack. - Och, no tak. Po co informować mnie o takich szczegółach? Jestem pewien, że Mrok dobrze ci doradził. No i umiesz kontrolować koszmary, serdeczne gratulacje!
- Może i bym cię poinformowała, wiesz? Może o wszystkim bym ci powiedziała, gdybym miała pewność, że nie polecisz od razu ze wszystkim do Strażników! - wykrzyczałam. Otarłam szybko łzy lecące mi po policzkach. Odwróciłam się bez słowa i odeszłam szybko w stronę profesor Tryinot.
- Panno Wright... - zaczęła nauczycielka – Rodzice czekają w gabinecie.

Rodzice?

  Powlokłam się za nią i Murderem. Jeśli mama i tata czekali na mnie, to nie znaczyło to niczego dobrego. Może wreszcie mieli opowiedzieć mi o moich wspomnieniach?
Zanim profesor Tryinot otwarła drzwi do swojego gabinetu, wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić.
- Nic ci nie jest? - mama dopadła mnie zanim zdążyłam przekroczyć próg pomieszczenia. Przez chwilę chciałam się jej wyrwać. Jak mogła tak po prostu przytulać mnie, wiedząc o tym, że odzyskałam część wspomnień? Potem jednak uznałam, że walka z wilkołakiem i koszmarami była dość... emocjonująca.
- N-nie – wyjąkałam. Kiedy wyśliznęłam się z jej objęć, opiekunka Krukonów wskazała nam trzy krzesła przed jej biurkiem.
- Nie będę udawać, że ta sytuacja mnie zaskoczyła – mruknął Murder, stając po lewej stronie nauczycielki eliksirów.
- Och, no tak. Muffliato – profesor Tryinot rzuciła zaklęcie wyciszające na drzwi. - Nasz dyrektor musiał wiedzieć, kogo zatrudnia.
- To znaczy, że jednak będzie trzeba się zebrać, tak? - zapytał tata.
- Dokładnie, Richard – skinął głową nauczyciel. Od kiedy on był po imieniu z moim tatą? I dlaczego będą musieli się zebrać?
  Miałam zamęt w głowie, jednak jedna myśl wybijała się ponad inne: to nie Murder był wilkołakiem. Wszystkie nasze podejrzenia były błędne.
- Kto to był? - zapytałam, patrząc na profesora Murdera. Ten, ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się do mnie.

Uśmiechnięty profesor Murder. Widziałam już wszystko.

- Podejrzewaliście mnie, prawda?
- Eee...
- W każdym razie byliście całkiem blisko. Często wychodziłem w interesach do Hogsmeade. Kiedy mnie śledziliście, było bardziej niebezpiecznie, niż się wam wydawało. Szlabany były chyba jedynym sposobem na wasze włóczęgi. Wilkołakiem był Casper Williams, wasz nauczyciel zielarstwa.
- Co?
- Nie wzbudzał podejrzeń, prawda? Na początku też nie myślałem, że może być na usługach Jonathana.
- On wcale nie był na usługach Jonathana – wysyczałam z zaciśniętymi zębami.
- Kto to Jonathan? - zapytał tata. Nie miałam ani siły, ani ochoty mu tłumaczyć moich zawiłych relacji z chłopakiem, który dopiero co mnie zostawił.
- Oboje wiemy, jaka jest sytuacja, panno Wright.
- Ale on...

- Był rozsądny. Nie chciał, żeby coś się stało, dlatego odszedł.
Profesor Tryinot, mama i tata patrzyli na nas zaskoczeni. Ja tylko zaciskałam ręce w pięści, zastanawiając się, skąd profesor Murder znał mojego przyjaciela i jak dowiedział się o tym, co zaszło w Hogsmeade.
- Skąd pan...
- Powiedział mi. Znam go od parunastu lat – profesor znów mi przerwał.
- Ale... - moje oczy na powrót zaszły łzami.
- Zostawił mi to – zza pazuchy wyjął zwinięty w rulonik pergamin. Podał mi go.
To był list z wyjaśnieniami. Od Jonathana. Po tym wszystkim co zrobił, zostawia mi liścik z wyjaśnieniami?
Łzy ciekły mi po policzkach. Miałam dosyć. Wstałam i wybiegłam z gabinetu, nie zważając na wołanie rodziców i profesor Tryinot, które zresztą po chwili ucichły.
Kiedy biegłam do sowiarni, zaczął padać deszcz. Świetnie. Dzięki temu nikt nie widział moich łez.




Jack


  Stałem razem z rodzicami w gabinecie profesor Tryinot. Oprócz nas byli tu też Wrightowie, rodzice Roszpunki, Thomasa, Johna i Meridy.
- A potem wybiegła – zakończył profesor Murder, wzbudzając we mnie jeszcze większe poczucie winy. Słowa Elsy nadal nie dawały mi spokoju.

- To nie ja obiecałam, że wrócę, a potem totalnie cię olałam.
- Co to ma w ogóle do rzeczy? Och, no tak. Po co informować mnie o takich szczegółach? Jestem pewien, że Mrok dobrze ci doradził. No i umiesz kontrolować koszmary, serdeczne gratulacje!
- Może i bym cię poinformowała, wiesz? Może o wszystkim bym ci powiedziała, gdybym miała pewność, że nie polecisz od razu ze wszystkim do Strażników!


  Naprawdę byłem aż tak zaślepiony, że nie zauważyłem, jaką krzywdę jej robię? Jak mogłem tak po prostu posłuchać Northa i ją zostawić? Dlaczego od razu nie powiedziałem jej o wspomnieniach?
- Więc co teraz? - zapytał tata Elsy – Przecież dobrze wiesz, że nie możemy jej ot tak wszystkiego powiedzieć, Victorze.
  Nie miałem pojęcia, od kiedy Murder i Richard mówili do siebie po imieniu, jednak wydało mi się to mniej dziwne niż to, że wychowawca Ślizgonów potrafił się uśmiechać.
- Myślę, że powinniśmy zajrzeć do jej wspomnień. Tych, o których nikt nie wiedział, a które zostały skradzione przez Mroka, inaczej Jonathana.
- Skąd pan o tym wie? - zapytałem zdziwiony. Takie sprawy były dostępne tylko dla Strażników. Przecież ten facet nie miał niczego wspólnego z Biegunem Północnym.
  Opierałem się na swojej lasce, którą od razu po kłótni z Elsą zabrałem z dormitorium. Zapamiętać: brać ten kij zawsze, gdy gdzieś wychodzę, nawet na kolację. Wyłączając treningi quidditcha. Tam miałem miotłę, nią też mogłem zdzielić kogoś po głowie.
- Myślisz, że Strażnicy nie mieliby swojego szpiega w takim miejscu jak Hogwart? Jestem tutaj odkąd zmienili ten dziwny przepis – profesor Murder zamyślił się na chwilę. - Nadal nie mam jednak pojęcia, dlaczego listy dostajecie w wieku czternastu lat, a nie jedenastu.
- Ale co to ma w ogóle do rzeczy?
- To, że wprowadzili tę głupią zasadę akurat w tym samym roku, w którym się urodziliście.
- Czyli ktoś już planował to od dawna? - zapytał tata Meridy.
- Niewykluczone. Tym jednak zajmiemy się później. Kiedy Jonathan był u mnie wczoraj, zostawił coś więcej, niż tylko list – kiedy to powiedział, wyjął podłużną, złotą szkatułkę ze wzorem we fioletowe, niebieskie i białe romby.
  Szkatułka ze wspomnieniami Elsy.

***

  Pół godziny później siedzieliśmy już w salonie na Biegunie Północnym. Nawet ie wiedziałem, że tam jest taki pokój. Było tam całkiem przytulnie. W kominku trzaskał ogień, rzucając na pomarańczowe ściany długie cienie. Na przeciwko ustawione zostały dwie kanapy, które spokojnie mogły pomieścić dziesięć osób. Za nimi stał ogromny okrągły stół, żywcem wyjęty z legend o królu Arturze.
  Po ogólnym ogarnięciu całego bałaganu i wytłumaczeniu wszystkiego rodzicom i moim przyjaciołom, Zębuszka mogła otworzyć wspomnienia i wszystkim je pokazać, tak jak zrobiła to ostatnio. Nie wiedziałem, po co mielibyśmy oglądać całe życie Elsy od początku. Przecież raczej nie zdarzyło się coś, o czym wcześniej nie wiedziałem. No, może oprócz momentu, w którym odkryła swoje moce. I tego, jak się zachowywała po moim odejściu.
  Wyrzuty sumienia nadal dawały o sobie znać. Może i przylatywałem do Arendelle, żeby zobaczyć, jak Elsa sobie radzi, ale zawsze była taka... spokojna. Jakby nic nie obchodziło ją to, że odszedłem. Jakby po prostu o mnie zapomniała. Przez chwilę nawet poważnie zastanawiałem się, czy Richard i Emily nie zmodyfikowali jej wspomnień jeszcze raz. Czasem bałem się, że jeśli nie będę pokazywał się za długo, to o mnie zapomni. Jeśli jakieś państwo w klimacie umiarkowanym mogło mieć zimę przez prawie pół roku, to tylko Arendelle. O resztę nie dbałem, byleby tylko dać jakiś znak Elsie.
  Może popełniłem ogromny błąd, że nie powiedziałem jej o wspomnieniach. Tylko co stało by się, gdyby wiedziała o wszystkim?

- Może i bym cię poinformowała, wiesz? Może o wszystkim bym ci powiedziała, gdybym miała pewność, że nie polecisz od razu ze wszystkim do Strażników!


- North? Na co my jeszcze czekamy? - zapytałem Mikołaja, który aktualnie wykłócał się o coś z Zającem.
- Może na mnie, co? - odwróciłem się. O stół opierał się Jonathan. Wyglądał inaczej niż w Hogsmeade. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, a jego oczy przybrały żółtą barwę. Był przed przemianą.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem zobaczyć wspomnienia Elsy z obozu. Sam przecież nie mogłem ich otworzyć, nie? - podszedł do kanapy. - Miło państwa poznać – zwrócił się do Richarda i Emily – Elsa dużo mi o was opowiadała.
- Czekaj, czy to przypadkiem nie ty byłeś reprezentantem z Nasturii? - zapytał tata Roszpunki.
- Co? To u was też był? - zawołała Elinor, matka Meridy.
  Jonathan zaśmiał się.
- Odwiedziłem większość takich małych państewek. Jest o nich dużo legend, więc była szansa, że w którymś kryło się wejście do drugiego obozu.
- Drugiego obozu?
- Tym, w którym przebywa aktualnie Alice. Chyba – nagle zasępił się.
- Alice? - wykrzyknąłem. - Przecież ona...
- ...chciała cię zabić? Wykonywała tylko rozkazy mojej ciemnej strony. Ale potem zniknęła. Do dzisiaj nie wiem, gdzie jest – wzdychnął. - Pewnie schowali się w tej drugiej miejscówce.
- Przecież Elsa nigdy nie była na żadnym obozie – wtrącił Richard.
- Tak? A pamięta pan te siedem dni, kiedy zaginęła? A potem została odnaleziona w najbardziej niebezpiecznej strefie lasów w Arendelle? Wie pan, gdzie wtedy była?
- Ale przecież to niemożliwe! Wiedzielibyśmy o tym! - oburzył się Richard.
- Na tym polega problem. Wejście do niego jest świetnie zamaskowane, a czas w tamtym miejscu to dość trudna sprawa, więc jeśli nie ma się mocy, to szanse na dostanie się tam maleją praktycznie do zera.
- Ale ona niczego nie mówiła po tym, kiedy ją znaleźliśmy – wtrąciłem. Nadal nie rozumiałem tego, co chciał mi powiedzieć Jonathan.
- Wierz mi, że jeśli przeżyłbym to co ona, to też nie miałbym ochoty dzielić się z kimś takimi rzeczami.
- Więc dlaczego po prostu nie zostawimy jej wspomnień w spokoju? Skoro były one straszne, to po co w ogóle do nich zaglądamy? Mamy je przypomnieć Elsie? - zacząłem podejrzewać, o co mogło chodzić Jonathanowi. I wcale nie było to dobro Elsy.
- Myślisz, że odnajdziesz ten drugi obóz i Alice, prawda?
  Jonathan spojrzał na mnie. Przez chwilę wyglądał na wzburzonego, ale potem... jakby się zawstydził. Jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka.
- Jednak jesteś tak domyślny, jak mówiła Elsa – westchnął Jonathan. - Tak, jeśli skontaktowałem się z Elsą, to tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś o Alice. Ale potem... okazało się, że ma bliższy kontakt ze Strażnikami niż myślałem, co jeszcze bardziej ułatwiło mi poszukiwania A tak na marginesie, nie powinieneś był opowiadać jej za dużo o rozkładzie pomieszczeń na Biegunie. Miała dokładne plany schowane pod obluzowanym panelem w swoim pokoju.
- Możemy już zaczynać? - jęknął Zając.
- Wielkanoc była niedawno, przecież możesz sobie odpocząć – skwitował Jonathan.
- Niby tak, ale mam dosyć wysłuchiwania waszej głupiej rozmowy. Poza tym, nie jesteście w tym pokoju sami. Ząbek?
- No dobra. Mogę je już otworzyć? - wszyscy pokiwaliśmy głowami. Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się na ujrzenie wspomnień Elsy.
  Po chwili oślepiła mnie biel, zawsze poprzedzająca oglądane wspomnienia.
  A ja nie miałem już czasu, żeby zaprotestować.

5 komentarzy:

  1. Nieeee! Coś ty zrobiła! Jonathan! Dlaczego twoje cele były złe!!! A zresztą, i tak Cię kocham :3
    Pomijając niedobrego Jonathana, rozdział jest genialny! Wszytko (no, prawie) się wyjaśnia.
    Wyłapałam Ravencalwu (czy coś w tym stylu) i "ie" (Kasia, nie jesteśmy w Japonii! XD)
    Miniaturka.... Jonathan i Elsa! Nawet nie musi być o Wielkanocy :) ploooooose!
    Pozdrawiam
    Ireth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jonathan <3 W ogóle na początku planowałam, że to będzie całkowicie negatywna postać i będę go nienawidzić, a tu proszę xD.
      Dlaczego nie w Japonii? Ja bym chciała :3 A co do miniaturki, to zrobię o Jelsie (należy pamiętać, że Jonathan i Elsa to też Jelsa :P)

      Usuń
    2. Ja lubię złe postacie na blogach :3 jak na przykład Jasona od Blacberry i Jonathana tutaj <3
      Mnie tam do Japonii nie ciągnie, po prostu lubię anime ^^
      Jeeeeeej! Będzie Jelsa!

      Usuń
    3. Okej, patrzę na twój profil google i mam pytanko... oglądasz miraculum?! Jeżeli tak to... witaj w klubie! XD kurde, zwykła bajka, a jak cholerstwo wciąga...

      Usuń
    4. Hehehe no tak, rzeczywiście oglądam. Wciąga bardziej niż by się zdawało. Tylko polski dubbing mi się nie podoba więc oglądam po francusku z angielskimi napisami xD

      Usuń

Siva Internetowy Spis